środa, 6 lutego 2013

Czy piekło jest prawdziwe? Oni już wiedzą, że tak

Wśród osób, które przeżyły śmierć kliniczną i mają na swoim koncie doświadczenia, które określane są mianem NDE (od angielskiego: near-death experience, czyli doświadczenie śmierci), znaczna część z nich opowiada o rzeczach, które kojarzą się z czymś przyjemnym, bardzo przyjaznym, od których nie chcieliby się uwolnić. Sporo osób wskazuje, że te właśnie relacje należy utożsamiać z opisem nieba, do którego zgodnie z wierzeniami osób reprezentujących różne religie trafiać ma po śmierci ludzka dusza. W tej sytuacji naturalne wydaje się pytanie - czy skoro istnieją relacje ludzi, którzy mają za sobą śmierć kliniczną i opisywali swoją wizję zbliżoną do wspaniałości nieba, to czy istnieją też opisy prezentujące obrazy, które mogłyby się kojarzyć ze światem mąk, cierpienia, bólu i sromoty, czyli aspektów kojarzonych z wymiarem biblijnego piekła?


--> Wspaniałe, ciepłe światło, wrażenie unoszenia się nad własnym ciałem, przechodzenie przez jasny tunel, a często spotkania ze swoimi bliskimi. Te wszystkie elementy bardzo często odnaleźć można w relacjach osób, które otarły się o śmierć; znalazły się na mistycznej granicy, oddzielającej życie doczesne od - jak wierzy wiele osób - życia wiecznego. Tyle, że ludzie powiązani z różnymi nurtami religijnymi wierzą, że po śmierci trafić można nie tylko do rajskiej krainy wspaniałości. Ci, którzy mają "co nieco" na swoim sumieniu, powinni się też liczyć z tym, że może ich czekać potępienie. Okazuje się, że wśród ludzi, których linia życia uległa chwilowemu spłaszczeniu, a którzy twierdzą, że w tym właśnie czasie doświadczyli czegoś, co można by określić mianem doświadczeń mistycznych, znajdują się opisy zbliżonego do wyobrażeń piekła. Niezwykłą historię opowiedział kilka lat temu Howard Storm, profesor, zagorzały ateista, który podczas podróży, jaką odbył do Europy z grupą studentów, doznał czegoś, co całkowicie zmieniło jego życie oraz osobisty światopogląd dotyczący religii. Podczas pobytu w Paryżu naukowiec w stanie ciężkim trafił do szpitala. Zdiagnozowano u niego perforację żołądka. Mężczyzna przeszedł wiele operacji. Po ich przebyciu, w czasie weekendu, kiedy nie było lekarzy, jego stan się pogorszył. Niestety, w pobliżu nie było specjalisty, który mógłby mu pomóc. Sytuacja pacjenta pogarszała się z minuty na minutę. 38-latek uznał w końcu, że nie jest w stanie dłużej walczyć - zdążył pożegnać się z najbliższymi i poddał się. Już po chwili stał przy swoim łóżku i widział leżące na nim swoje bezwładne ciało. Jak sam potem stwierdził, było to doświadczenie, które wydawało mu się nadzwyczaj realne.

 Potem, tuż przed wejściem do sali chorych, zobaczył dziwne postacie, które zaczęły go wzywać po imieniu. On zaczął ich dopytywać, czy są pracownikami szpitala. Nie doczekał się jednak odpowiedzi. W końcu postanowił pójść za nimi. Tajemnicze istoty dały mu do zrozumienia, że wszystko o nim wiedzą i że cały czas na niego czekały. Mężczyzna stwierdził potem, że podążał za nimi długo wąskim, przyciemnionym i obskurnym korytarzem. Z każdą kolejną chwilą robiło się ciemniej i ciemniej. W końcu, kiedy zrobiło się już naprawdę mrocznie, a przerażenie Howarda sięgnęło zenitu, odmówił dalszej wędrówki. Wtedy siła pochodząca od istot, które go prowadziły, zaczęła ciągnąć go dalej. On starał się zaś ze wszystkich sił walczyć. W końcu upadł na ziemię i nie był w stanie iść. Właśnie wtedy usłyszał głos, który nakazywał mu się modlić. Mężczyzna najpierw odmówił, twierdząc, że jest ateistą. Potem jednak zastosował się do polecenia i zaczął modlić się w sposób, w jaki potrafi. Zauważył wtedy, że istoty, które przywiodły go do tonącego w ciemnościach korytarza, zaczęły się oddalać.

Profesor wspomniał, że kiedy leżał w tunelu, zaczął wspominać swoje życie, które zaczęło mu się jawić jako nędzne i bezwartościowe. W końcu jego oczom ukazała się świetlista postać, która skojarzyła mu się z wyobrażeniami na temat Jezusa. Howard rozmawiał z nią długo. Wreszcie znalazł się wraz z nią w zawieszeniu - jakby pomiędzy niebem a piekłem. Potem przed jego oczami ponownie zostało odtworzone jego życie. Storm zdał sobie wówczas sprawę z tego, jak wiele krzywd wyrządził w swoim życiu innym. W końcu Jezus odpowiedział mu: "Teraz wrócisz do świata". Miał powrócić i zmienić swoje życie. Wkrótce odzyskał świadomość.

 Doświadczenie, które stało się jego udziałem, kiedy lekarze walczyli o jego życie, zmieniło go na zawsze. Profesor zaczął o nim opowiadać wielu innym osobom, ale większość jego znajomych z politowaniem spoglądała na jego relacje. W ten sam sposób traktowała je jego żona, która także była ateistką. Kobieta w końcu miała dość i odeszła od męża. Naukowiec postanowił całkowicie zmienić swoje życie. Z zagorzałego ateisty stał się głęboko wierzący. Na bazie jego doświadczeń powstała także książka zatytułowana: "My Descent Into Death", która zaadresowana była do ludzi, którzy wcześniej w sposób podobny do niego zapatrywali się na świat.

Różne wizje piekła

Howard Storm otarł się o piekło, ale wyglądało ono zupełnie inaczej niż w wizjach wielu osób, które miały za sobą podobne doświadczenia. Naukowcy zajmujący się badaniem zjawiska śmierci klinicznej, której często towarzyszą rozmaite wizje, wskazują, że relacje osób, których wspomnienia mają charakter traumatyczny, mogący wskazywać, że zamiast do nieba wędrowały w stronę piekła, bardzo różnią się od siebie - o ile w przypadku ludzi, którzy twierdzą, że kierowali się w stronę nieba, przewijają się te same motywy, to w przypadku tych, którzy byli o krok od piekła, nic nie rysuje się już w sposób tak jednorodny. Ludzie, którzy otarli się - jak się im wydaje - o krainę wiecznego potępienia, wskazywali w swoich relacjach na inny wymiar cierpienia, jakie ich dotykało - niektórzy mówili o mękach fizycznych; inni o bólu duchowym. U jednych obraz piekła był zbliżony do tego znanego ze źródeł kulturowych - pojawiał się w nim nawet ogień i gorąco. U innych wizja ta znacząco odbiegała od spopularyzowanego w kulturze i sztuce wizerunku.

 Co ciekawe, nie brakuje naukowców, który wskazują na to, że wizja piekła w doświadczeniach NDE może być znacznie bardziej powszechna, niż to się niektórym wydaje. Ale w związku z tym, że są one nazbyt bolesne, mogą być spychane przez pacjentów do ich podświadomości. Teorię taką wysnuł Maurice Rawlings, lekarz, autor książki "Życie po życiu", która stała się światowym bestsellerem, a opisywała niezwykłe relacje osób, które twierdziły, że w czasie śmierci klinicznej przeżyły coś niezwykłego. Naukowiec napisał również inną książkę, zatytułowaną "To Hell and Back" ("Do piekła i z powrotem"), w której wykazał, że nie wszystkie przypadki związane ze śmiercią kliniczną są pozytywne. Wielu pacjentów uważa, że podczas balansowania na granicy życia i śmierci otarli się o prawdziwe piekło.

Do powyższych wniosków skłoniła Rawlingsa, psychologa i kardiologa, historia jednego z pacjentów, który znajdując się w stanie zapaści, najwyraźniej przechodził przez piekło. I to w sposób dosłowny. Lekarz stwierdził, że jego znajdujący się w stanie krytycznym pacjent co chwilę odzyskiwał przytomność. W chwilach, gdy wracała mu świadomość, chory opisywał katusze, przez jakie przechodził, błagał o ratunek i wyrwanie go z obfitującego w tortury stanu. Po jakimś czasie, kiedy pacjent wrócił do siebie, okazało się, że niewiele pamięta z traumy, która towarzyszyła jego zawieszeniu na granicy życia i śmierci.

23 minuty w piekle

Co ciekawe, wizja piekła pojawia się nie tylko w relacjach ludzi, którzy mają za sobą śmierć kliniczną.

Mroczne doświadczenia z otchłani ma też za sobą Bill Wiese, który w 2006 r. napisał książkę pt.: "23 minutes in Hell". W publikacji tej autor opisał to, co przydarzyło mu się osiem lat wcześniej. Wiese przyznał, że wcześniej był chrześcijaninem, ale nigdy nie zagłębiał się w tematy związane z piekłem oraz potępieniem. Pamiętnej nocy - 23 listopada 1998 r. stało się coś przedziwnego. Mężczyzna znalazł się w komórce, która miała niespełna 5 metrów wysokości i powierzchnię ok. 14 metrów kwadratowych. Ale nie był w niej sam. Tuż obok niego znalazły się dwie cuchnące bestie, które według niego stanowiły personifikacje zła i terroru, a które komunikowały się za pomocą bluźnierstw.

Wiese był przerażony. Ale strach nie był jednym negatywnym uczuciem, który mu wówczas towarzyszył. Bestie, które były niewiarygodnie silne - jak wyjaśnił, ok. tysiąckrotnie silniejsze od człowieka - zaczęły nim rzucać o ściany. Jego kości zostały połamane, a ciało poszarpane. Jak wspomina, zdołał jednak wydostać się z celi. Wtedy usłyszał miliony przerażających głosów ludzi, którzy zostali potępieni. Po tym doświadczeniu spotkał Jezusa, który nakazał mu opowiedzieć o tym, że piekło jest prawdziwe. Kiedy wizja się zakończyła, zatrwożony autor czołgał się po swoim pokoju.

Napisana przez Wiesego książka trafiła na listę bestsellerów dziennika "New York Times".

poniedziałek, 4 lutego 2013

Jesteśmy o krok od odnalezienia "życia" na innych planetach!

Na jakich pozaziemskich planetach może istnieć życie, a gdzie na pewno go nie ma? Amerykańscy naukowcy przeprowadzili nowe badania, a efekty ich prac mają stanowić milowy krok w badaniu kosmosu pod kątem występowania w nim życia. Podczas najnowszej analizy wyeliminowano część planet, które uznawano wcześniej za miejsca możliwe do zamieszkania, ale w bazie umieszczono wiele nowych planet, które mogą stanowić potencjalne siedziby "obcych".
-->

Nie ustaje dyskusja na temat miejsc we wszechświecie, gdzie potencjalnie mogłoby kwitnąć życie albo gdzie rozwijać by się mogły inteligentne cywilizacje. I choć inspirowana przez astrobiologów dyskusja nierzadko do tej pory wydawała się jałowa, to naukowcy nie ustają w bojach - przekonują, że jesteśmy dosłownie o krok od wielkiego, historycznego przełomu w dziejach eksploracji kosmosu.

Na czym polega sensacyjny charakter zaprezentowanych właśnie przez naukowców informacji? Badacze pochwalili się opracowaniem zupełnie nowego modelu, określającego prawdopodobieństwo, z jakim dane obszary kosmosu kwalifikują do kategorii miejsc, w których mogłoby się rozwijać życie. Zaprezentowane przez nich doniesienia są nadzwyczaj optymistycznie. Pojawiło się bowiem wiele nowych planet, na których rozwijać się może życie. Jest jednak jedna niepokojąca informacja - jeśli zastosować najnowsze kryteria, służące do określenia szans na rozwój życia w poszczególnych częściach wszechświata, to okaże się, że nasza planeta ledwo mieści się w granicach ekosfery, czyli strefy potencjalnie nadającej się do zamieszkania lub strefy warunków sprzyjających powstaniu życia.

Aby dany fragment kosmosu mógł być zaliczony do ekosfery, musi znajdować się w odległości nie za dużej i nie za małej od swojej gwiazdy. Jeśli dystans będzie niewystarczający, woda, która potencjalnie się tam znajduje, będzie wyparowywać. Jeśli będzie zbyt duża, będzie zamarzać - poinformował serwis space.com. Naukowcy przyznali tymczasem, że czynnikiem, który w największym stopniu determinuje występowanie życia jest właśnie woda w stanie ciekłym.

Eksperci wytyczyli granice takiej sfery. W ich opinii najnowsze badania będą miały poważne implikacje na dalsze badania poświęcone poszukiwaniu życia w kosmosie. Niewykluczone, że w najbliższym czasie będziemy mieli do czynienia z prawdziwym wysypem informacji na temat nowo odnalezionych planet, które znajdują się w ekostrefach.

"To będzie miało bardzo poważny wpływ na liczbę planet, które znajdują się w strefach warunków sprzyjających powstawaniu życia" - powiedział Ravi Kumar Kopparapu z Uniwersytetu Stanowego w Pensylwanii.

Najnowszy dokument, w którym zaprezentowano zaktualizowany model, określający, które z odkrytych dotąd planet mogłyby stanowić oazy stymulujące rozwój życia (np. dzięki obecnej na planecie wodzie), wykazał, że różne organizmy mogą się rozwijać na ciałach niebieskich, które znajdują się w znacznie większej odległości od gwiazd niż zakładano do tej pory - poinformował dziennik "Daily Mail".

Oprócz tego do najnowszego modelu wprowadzono informacje pochodzące ze zaktualizowanych baz HITRAN oraz HITEMP, które pokazują m.in. poziom absorpcji gazów cieplarnianych oraz wody - dwóch czynników, które w znacznym stopniu kształtują atmosferę. Dzięki symulacji przeprowadzonej na podstawie tak zaktualizowanych informacji naukowcy z Pennsylvania State University oraz Uniwersytetu Waszyngtońskiego stwierdzili, że możliwe będzie ustalenie kolejnych ekosystemów znajdujących się wokół gwiazd.

Interesujący jest fakt, że przy uwzględnieniu wszystkich wspomnianych czynników, Ziemia została uznana za obiekt, który ledwo spełnia wszystkie te wyśrubowane kryteria - znajduje się dosłownie na "granicy".

Poprzednie modele, wskazujące rejony wszechświata, które mogą być przyjazne dla kształtowania się życia, pochodziły sprzed ok. 20 lat.

15 lutego przeżyjemy dramat. NASA: "Jest prawdopodobieństwo, że asteroida uderzy w Ziemię"

Niebezpieczeństwo już dawno nie było tak wielkie. Już w połowie tego miesiąca w pobliżu naszej planety znajdzie się asteroida o kryptonimie 2012 DA14. Nie brakuje osób, które sugerują, że istnieje poważne zagrożenie, iż dojdzie do kolizji z obiektem.

Przedstawiciele wielu środowisk są zgodni. Sytuacja staje się coraz bardziej niepokojąca. Jeśli wierzyć komentarzom naukowców, którzy monitorują sytuację na niebie, to już wkrótce staniemy się świadkami prawdziwego thrillera. Kosmiczny obiekt zbliży się do Ziemi na odległość, która w kosmicznych realiach przestaje stanowić jakąkolwiek barierę. Tymczasem NASA przez większość czasu milczy.
-->

O zagrożeniu ze strony obiektu, którego szacunkowa odległość od Błękitnej Planety wyniesie w szczytowym punkcie zaledwie 27 tysięcy kilometrów, wiadomo już od dawna. Pomimo tego, o obiekcie 2012 DA14 w większości mediów głównego nurtu jest na razie cicho. Tę swoistą zmowę milczenia przerwał niedawno na chwilę dr David Dunham, przedstawiciel NASA, który w wymownych słowach dał do zrozumienia, że obawy tych, którzy drżą przed zbliżającą się asteroidą, są uzasadnione.

"Asteorida znana jako DA14 minie Ziemię w odległości 27 tysięcy kilometrów w lutym 2013 r. Jej odległość od Ziemi będzie mniejsza niż orbit geostacjonarnych niektórych satelitów" - powiedział dr David Dunham podczas wykładu na jednej z moskiewskich uczelni. "Jest prawdopodobieństwo, że asteroida uderzy w Ziemię, ale potrzebne są dalsze wyliczenia, które ocenią, jak duże jest potencjalne zagrożenie i pokażą, jak zapobiec ewentualnej katastrofie".

Jeśli ktoś myśli, że w ten sposób NASA postanowiła przestrzec nas przed zagrożeniem, jest jednak w błędzie. Stanowisko Davida Dunhama zaprezentowane podczas spotkania ze studentami nie jest bowiem oficjalnym głosem Narodowej Agencji Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej. Można wręcz odnieść wrażenie, że NASA nie tylko stara się nie komentować publicznie bieżącego zagrożenia, związanego ze zbliżającym się do Ziemi obiektem, ale wręcz usiłuje wszystkiemu zaprzeczyć - zauważył serwis Veterans Today.

 Tymczasem fakty są nieubłagane, a istniejące już symulacje pokazują, że tym razem nie są to przelewki. W przypadku, gdyby doszło do najgorszego i asteroida 2012 DA14, której średnica wynosi ok. 60 metrów, rzeczywiście uderzyła w Ziemię, doszłoby do uwolnienia energii porównywalnej z detonacją ładunku termojądrowego. Do zderzenia może dojść dokładnie 15 lutego.

Obiekt 2012 DA14został odkryty przez specjalistów z hiszpańskiego ośrodka badawczego Observatorio Astronomico de La Sagra. Pochodzi prawdopodobnie z grupy Apolla - zbioru planetoid, które znajdują się blisko Ziemi, stanowiąc bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa naszej planety.

 Naukowcy wskazują, że 2012 DA14, pod względem wielkości, należy do tej samej klasy obiektów, do której należy zaliczyć także słynny meteoryt, który 115 lat temu spowodował spustoszenie w środkowej części Syberii. Szacuje się, że w wyniku katastrofy tunguskiej, do której doszło na początku XX w., powalonych zostało 80 milionów drzew, a siła samej eksplozji wyniosła 15 megaton. Świadkowie tamtych wydarzeń mówili o jasnym świetle i potężnej fali uderzeniowej. Według niektórych relacji, widowisko, które towarzyszyło katastrofie, dostrzec można było z odległości ponad 600 kilometrów. Na szczęście nie stwierdzono wtedy ofiar śmiertelnych.

Jeśli nawet znów uda się nam wyjść bez szwanku - miejmy nadzieję, że tak właśnie się stanie - będziemy mogli powiedzieć, że już dawno nie było tak blisko.

Sensacyjny trop zbliża nas do rozwiązania jednej z największych współczesnych zagadek

To jedna z największych tajemnic dzisiejszego świata. Chodzi o niezwykłe formacje, które pojawiają się w różnych częściach globu - najczęściej na polach - i przybierają rozmaite kształty. Wiele osób za ich powstanie obarcza siły, które nie pochodzą z naszego świata. Teraz pojawił się naukowiec, który twierdzi, że znalazł dowody na to, że znaki te nie są dziełem człowieka.

Zbożowe kręgi od lat wzbudzają żywą dyskusję. Dla jednych jest to anomalia stanowiąca dowód na to, że nasza planeta jest regularnie odwiedzana przez przedstawicieli pozaziemskich cywilizacji - wymyślne piktogramy miały być właśnie ich sprawką; dla innych znaki pojawiające się na polach to nic innego jak zręczna mistyfikacja.
-->
Zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy teorii spiskowych pojawiających się w ramach debaty na temat natury zbożowych kręgów, przedstawiają mniej lub bardziej sensowne argumenty. Do dyskusji na temat istoty wzorów, które w tajemniczy sposób ukazują się na polach, włączył się niedawno australijski historyk. Naukowiec stwierdził, że w świetle istniejących dowodów należy uznać, iż jest mało prawdopodobne, aby wszystkie odnotowywane w różnych obszarach naszej planety anomalie tego typu były dziełem żartownisiów.

Greg Jefferys, australijski naukowiec, wyznał, że w jego ręce trafiły historyczne dokumenty, na podstawie których można stwierdzić, że istnieje mała szansa na to, iż za wszystkie wymyślne wzory, które regularnie wywołują poruszenie wśród opinii publicznej, odpowiadają kawalarze. Skąd się wzięło jego przekonanie? W ujawnionych przez niego archiwach znalazły się informacje oraz dokumenty z XIX wieku, które także traktują na temat misternych symboli.

Australijczyk stwierdził, że najstarsze materiały, na które niedawno się natknął, sięgają roku 1880 r. Autorzy tych wiekowych publikacji starali się w naukowy sposób spojrzeć na zjawisko manifestacji zbożowych wzorów. Dokonane odkrycie oznacza, że popularne znaki nie zaczęły się pojawiać - jak niektórzy czasami sugerują - w latach 70. XX wieku, ale znacznie wcześniej.

"To odkrycie dowodzi, że twierdzenia różnych współczesnych artystów, którzy sugerują, iż są jedynymi twórcami pojawiających się kręgów zbożowych, same w sobie są żartem" - powiedział 59-letni badacz z Tasmanii. "Natura kręgów pozostaje niewyjaśniona. Mam nadzieję, że to odkrycie wznowi zainteresowanie znakami wśród poważnych naukowców, którzy zostali zmanipulowani przekazami, że są one zwyczajnie głupim dowcipem".

 Równie ciekawie prezentują się wyniki innej analizy dokonanej przez Jefferysa. W jej trakcie badacz użył specjalnej nakładki oferowanej przez Google Earth, która pokazywała angielski krajobraz w 1945 r. Trwające ok. 300 godzin śledztwo przyniosło zdumiewające rezultaty. Naukowiec zlokalizował wiele miejsce, w których już 68 lat roiło się od niezwykłych formacji. Większość z nich znajdowała się w angielskim Black Country.

Australijczyk zainteresował się kręgami zbożowymi po lekturze jednego z dziewiętnastowiecznych numerów prestiżowego czasopisma "Nature", w którym pojawiły się wzmianki, że tajemnicze i złożone znaki na polach odnajdywane były już w XVIII wieku.

 Kręgi zbożowe zostały do tej pory odnotowane w 26 krajach na całym świecie. Szacuje się, że od lat 70. XX wieku do końca minionego stulecia pojawiło się aż 10 tysięcy formacji w różnych częściach globu. Czy możliwe jest, że wszystkie były tylko żartem?

piątek, 1 lutego 2013

Już za dwa tygodnie Ziemię o włos minie asteroida 2012 DA-14

Media jeszcze tego nie widza, ale w środowisku astronomicznym już jest głośno na temat bardzo bliskiego przelotu asteroidy 2012 DA14, do którego dojdzie w nocy z 15 na 16 lutego 2013 roku. DA14 nie jest dużym ciałem niebieskim. Jego średnica szacowana jest na 50 metrów a jej waga to około 143 tysięcy ton.

-->
Obiekt ten został odkryty w sierpniu 2012 roku przez astronomów hiszpańskich. Ma on przelecieć po północy z 15 na 16 lutego 2013. Znajdzie się wtedy naprawdę blisko Ziemi, ponieważ w odległości około 28 tysięcy kilometrów od powierzchni Ziemi. Wiele z ziemskich satelitów geostacjonarnych jest umieszczone znacznie wyżej, bo 35 tysięcy kilometrów od powierzchni ziemi.

Gdyby asteroida 2012 DA14 jednak uderzyła w ziemię to wywołałaby lokalną katastrofę porównywalną z detonacją wielokrotności ładunku, który został użyty w Hiroszimie. Jednak gdyby wpadła do oceanu, co jest bardziej prawdopodobne, to należałoby się liczyć z falami tsunami, które mogłyby spustoszyć wybrzeża w okolicy wielu tysięcy kilometrów. Dyżurny specjalista NASA do dementowania rozmaitych rzeczy, Don Yeomans z Near Earth Object Program w JPL w Pasadenie , i tym razem informuje, że ryzyka dla Ziemi nie ma, ale dodaje, że 50 tysięcy lat temu obiekt tej wielkości uderzył w Arizonie gdzie do dzisiaj znajduje się pamiątka w postaci krateru poimpaktowego.


 Według Yeomansa nie istnieje ryzyko kolizji asteroidy z niektórymi ziemskimi satelitami a ustalona ścieżka przelotu jest czysta. Przelot nie będzie mógł być obserwowany bez specjalistycznego sprzętu obserwacyjnego. Wystarczające będą już średniej klasy teleskopy.

Kometa ISON będzie najważniejszym wydarzeniem astronomicznym roku 2013

Kometa C-2012 S1 ISON będzie z pewnością wydarzeniem roku 2013. Od czasu, gdy do Ziemi zbliżyła się kometa Hale-Bopp a wcześniej w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku kometa Halleya nie było tak jasnego obiektu tego typu. Nie bez powodu już teraz astronomowie przypominają o wielkiej komecie z 1680 roku. 

Podobieństw do bardzo jasnej komety z XVII wieku jest wiele. Zacząć można od trajektorii, z jakiej nadlatuje i od okresu roku, w jakim znajdzie się w okolicy Ziemi, czyli listopada. Poza tym tamta kometa również była obserwowana przy świetle dziennym. Zjawisko, na które czeka cały astronomiczny świat ma posiadać jasność przewyższającą Księżyc.



Powyżej znajduje się symulacja tego jak będzie wyglądać kometa ISON 25 listopada 2013 roku. Daje to trochę pojęcia o tym, na co tak naprawdę czekamy.


Aktualnie kometa C-2012 S1 ISON znajduje się 600 milionów kilometrów od Ziemi, ale pod koniec 2013 roku znajdzie się o wiele bliżej. Kluczową datą będzie 28 listopada 2013, kiedy kometa znajdzie się 1,2 miliona kilometrów od korony słonecznej. Jeśli przetrwa to spotkanie to na niebie będziemy mieli nowy "księżyc z warkoczem".

Wydłużone czaszki z Meksyku

Ludzkie czaszki, celowo zniekształcone tak, by miały dziwny podłużny kształt, odkryto na mającym 1000 lat cmentarzu w północnym Meksyku.

Odkrywcami cmentarzyska są mieszkańcy pobliskiej wioski Onavas w stanie Sonora, którzy natrafili na szkielety dawnych mieszkańców tych ziem w 1999 r., gdy budowali kanał irygacyjny. Miejsce nazwali El Cementerio, czyli po prostu cmentarz.

W następnych latach archeolodzy odsłonili łącznie 25 szkieletów. 13 z nich miało wydłużone czaszki. Nie są to jednak istoty z kosmosu, jak z pewnością wiele osób chciałoby wierzyć. Zwyczaj zniekształcania czaszek, np. nadawania im wydłużonej formy, występował w przeszłości w wielu społecznościach na całym świecie. Czaszki takie znajdowano już także w Ameryce Środkowej i Południowej. Ich obecność stała się podstawą do częstego w popkulturze wyobrażenia kosmitów jako istot ze stożkowatymi głowami.
-->

El Cementerio jest jednak pierwszym przypadkiem takich praktyk w Sonorze i w południowo-zachodnich stanach USA (w czasach prekolumbijskich na terenach tych panowała ta sama kultura). Zdaniem badaczy możliwe, że zwyczaj ten pojawił się w wyniku napływu migrantów z południa, ale hipoteza ta wymaga jeszcze udowodnienia.

Czaszki deformowano obwiązując ciasno głowy małych dzieci. Pozwala to nadawać nienaturalne kształt kościom czaszki, gdy są one jeszcze plastyczne i niezrośnięte. Aż 17 pochowanych osób to dzieci w wieku od 5 miesięcy do 16 lat. Zdaniem badaczy niewykluczone, że duży odsetek zmarłych dzieci, jest skutkiem zbyt mocnego krępowania ich czaszek. Szkielety dzieci nie nosiły bowiem żadnych śladów pozwalających określić przyczyny śmierci.

Takie zniekształcanie czaszki zazwyczaj służyło podkreślaniu statusu ludzi w danej grupie, albo pozwalało rozróżnić grupy społeczne. Jednak jak przyznaje Cristina García Moreno, archaeolog z Uniwersytetu Stanowego Arizony, która prowadziła wykopaliska, dokładne powody, dla których robili to dawno mieszkańcy Sonory, nie są znane.

Oprócz tego pięć osób miało opiłowane zęby w celu nadania im dziwnego kształtu. Także ten zwyczaj zdarzał się w wielu społecznościach. Cmentarzysko kryje również trochę innych małych sekretów. Badacze na razie nie wiedzą, czemu pochowano na nim tylko jedną kobietę, ani dlaczego tylko część zmarłych ma na sobie biżuterię (w tym np. kolczyki do nosa) wykonaną z muszli. Nieznane są też powody umieszczenia na brzuchu jednego ze zmarłych skorupy żółwia.

Na zdjęciu po lewej wydłużona czaszka z El Cementerio, po prawej dziewczyna z afrykańskiego plemienia Mangbetu, które praktykowało wydłużanie czaszek jeszcze w połowie XX w.



Dlaczego ludzie lubią pić alkohol?

Wydawać by się mogło, że odpowiedź jest banalna – bo picie alkoholu powoduje przyjemne odczucia. Okazuje się jednak, że to bardziej złożony temat i – podobnie jak w przypadku preferencji odnośnie słodkiego smaku – dużo do powiedzenia miała tu ewolucja naszego gatunku. A temu, trwającemu miliony lat, procesowi stale towarzyszyły… drożdże.

W skrócie sytuacja przedstawia się następująco: nasi przodkowie chętnie żywili się owocami, a ich smak i zapach pomagał odróżnić rośliny trujące od jadalnych. W przyrodzie najczęściej to, co słodkie, daje się zjeść bez dramatycznych konsekwencji, a to, co jest gorzkie lub piekące, zwykle może smakosza pozbawić życia, a przynajmniej mocno zaszkodzić jego zdrowiu. Stąd m.in. wynika nasze szczególne upodobanie dla słodyczy i cukru w ogóle. Jest to jednak bardzo rozsądne, gdyż niektóre owoce są jadalne i bezpieczne wyłącznie wtedy, kiedy dojrzeją, a ich niedojrzałe fragmenty mogą zawierać trujące albo trudne do strawienia związki. Dojrzałe owoce najprościej rozpoznać po kolorze i konsystencji. Mają jednak jeszcze jedną ciekawą cechę, która może nam pomóc przy wyborze.

-->
Na dojrzałych owocach, które zawierają dużo cukru, rozwijają się drożdże, prowadząc fermentację alkoholową. Więc kiedy owoc pachnie etanolem, oznacza to, że na sto procent jest w pełni dojrzały. To właśnie czuły węch pierwszych przedstawicieli rodzaju Homo prowadził ich w kierunku dojrzałych owoców. Do dziś w ten sam sposób dojrzałych owoców szukają zwierzęta – m.in. inne ssaki naczelne - już sam zapach alkoholu (zapowiadający, że gdzieś pobliżu znajduje się słodki owoc) jest dla nich przyjemny. Dotyczy to zresztą nie tylko naszych małpich kuzynów. W podobny sposób, kierując się zapachem etanolu, z wyszukiwaniem smacznego pożywienia radzą sobie znane nam wszystkim muszki owocówki. Te małe owady posiadają specjalne receptory, dzięki którym identyfikują produkt fermentacji prowadzonej przez drożdże.

Drożdże są mikroskopijnymi grzybami, które, żyjąc na substancjach zawierających cukry proste, przeprowadzają fermentację alkoholową. Te małe organizmy pozyskują w ten sposób energię, a alkohol etylowy jest ubocznym produktem tego procesu. Istnieją różne gatunki drożdży – wiele z nich zostało wyhodowanych i wyselekcjonowanych przez człowieka, bo używamy ich dziś przecież do produkcji pieczywa, napojów alkoholowych (drożdże piwne i drożdże winne) i przetworów mlecznych (np. kefirów). Dzięki nim ludzie są w stanie wyprodukować alkohol niemal z każdej organicznej materii, a w praktyce najczęściej ze zbóż (to najbardziej wydajne rodzaje fermentacji alkoholowej), ziemniaków, buraków cukrowych i winogron.

Alkohol etylowy bardzo silnie działa na układ nerwowy – stąd wiele niebezpiecznych skutków jego używania. Alkohol oddziałuje m.in. z kwasem gamma-aminomasłowym (GABA) oraz glutaminianem. Substancje te regulują pracę większości obszarów w mózgu poprzez zmniejszenie poziomu aktywności neuronów. Etanol wpływa również na wydzielanie serotoniny, która odgrywa ważną rolę w powstawaniu połączeń neuronowych. Badania dowiodły, że już po jednym drinku stężenie tego związku we krwi gwałtownie wzrasta.

 Zmiany w działaniu GABA, glutaminianu i serotoniny powodują zaburzenia pracy poszczególnych obszarów w mózgu. Pod wpływem alkoholu spada aktywność elektryczna m.in. w korze mózgowej, przez co bodźce zewnętrzne są rozpoznawane z opóźnieniem, cierpi również móżdżek, który jest odpowiedzialny za koordynację ruchów i utrzymanie równowagi ciała. Etanol zaburza pracę tego obszaru mózgu, przez co osoby w stanie upojenia alkoholowego nie potrafią iść w linii prostej i nie są w stanie utrzymać sylwetki w pionie.

Najniebezpieczniejsze dla zdrowia i życia są jednak zmiany, które alkohol wywołuje w rdzeniu przedłużonym. W wyniku „otępienia” występujących w nim neuronów człowiek czuje się śpiący i spada temperatura jego ciała.

Z alkoholem jest więc podobnie jak ze słodkim i tłustym jedzeniem – pierwsi ludzie odnosili pewne korzyści z ich spożywania, a dziś – ponieważ te produkty są łatwo dostępne w ogromnych ilościach – zdarzają się przypadki poważnego braku umiaru. Plagą XXI wieku jest otyłość, ale alkohol również jest sprawcą wielu problemów, uzależnień, wypadków i chorób, które są dla społeczeństw niezwykle kosztowne.

Zanim jednak doszło do pojawienia się na świecie alkoholików i pijanych kierowców, mieliśmy bardzo wiele korzyści z odkrycia produktów fermentacji. Około 10 tysięcy lat temu, a więc w czasach, które uznaje się za początki regularnego rolnictwa, ludzie odkryli, że sfermentowane pożywienie dłużej broni się przed inwazją bakterii, nie gnije, a ponadto jest bardzo odżywcze (drożdże są źródłem witamin z grupy B). Spożywanie alkoholu było też wówczas sposobem na uniknięcie chorób przenoszonych drogą pokarmową. Niektórzy badacze ewolucji relacji społecznych twierdzą nawet, że alkohol pojawił się w naszej diecie w momencie, kiedy powstawały pierwsze osady, a ludzkie społeczności stały się bardziej rozbudowane i skomplikowane. Być może etanol odegrał tu istotną rolę, a bez niego relacje w „skomplikowanym” świecie pierwszych rolników byłyby trudniejsze.

Do odkrycia fermentacji alkoholowej doszło prawdopodobnie przypadkiem – ludzie mogli się zainteresować produktem powstałym w naczyniu z wilgotnym zbożem, jednak funkcjonuje też przewrotna teoria, według której zainteresowaliśmy się uprawą zboża wyłącznie po to, żeby pozyskiwać substrat do produkcji alkoholu.

Bliski związek ludzi i drożdży nie mógł pozostać bez wpływu na nasze geny. W porównaniu z innymi naczelnymi mamy wyraźnie wyższy poziom dehydrogenazy alkoholowej, enzymu produkowanego przez wątrobę i rozkładającego alkohol. Zadziałał tu dobór naturalny – alkohol w dużych dawkach może być śmiertelną trucizną, więc ewolucja promowała tych, którzy produkowali dużo dehydrogenazy i potrafili sobie poradzić z większą ilością spożywanego etanolu. Dziś do jego metabolizowania służy aż 10 procent enzymów w wątrobie przeciętnego dorosłego!