niedziela, 16 grudnia 2012

Dwanaście miesięcy strachu. Tego baliśmy się w 2012 r.


Dwanaście miesięcy strachu. Tego baliśmy się w 2012 r. 

Rok 2012 obfitował w wiele intrygujących wydarzeń. Gdyby zdecydować się na bardzo krótkie podsumowanie, można by go streścić w słowach: "to był rok strachu". Nie bez znaczenia był oczywiście fakt, że właśnie na ten rok Majowie rzekomo zapowiedzieli koniec świata. Nie powinno zatem dziwić, że każde kolejne doniesienie o pojawiających się na Ziemi anomaliach, a także informacje o niepokojach w różnych częściach świata odczytywane były jako zapowiedź zbliżającego się końca.

Media znów stanęły na wysokości zadania i niejednokrotnie skutecznie nas straszyły. Oto zestawienie wydarzeń i zjawisk, które wzbudziły największą trwogę w roku 2012:

9. Czerwona woda w oceanach i jeziorach

Do tej zaskakującej anomalii doszło w wielu częściach naszego globu. Ostatnie miało miejsce w Australii, gdzie woda w oceanie zmieniła swoją barwę na czerwoną. Wcześniej podobne incydenty miały miejsce we Francji oraz w Stanach Zjednoczonych, gdzie na terenie Parku Stanowego w Teksasie wody jeziora stały się nagle krwistoczerwone, a na brzeg wyrzucone zostały padłe ryby.

Szybko pojawiły się głosy, że woda zmieniająca kolor na czerwony to znak nadchodzącej apokalipsy. Wielu osobom przyszły na myśl słowa, jakie zapisane zostały w Objawieniu Świętego Jana, a opisujące zapowiedzi zbliżającego się końca. Nie taki jednak diabeł straszny, jak go malują. Wyjaśniono, że u podstawy tych zjawisk leżą czynniki naturalne, np. w Australii za dziwny kolor odpowiedzialne były czerwone algi.

8. Krwawe deszcze

Również to zjawisko przyprawiało w tym roku ludzi o szybsze bicie serca, tym bardziej, że często wiązane było z plagami, jakie spadły na starożytnych Egipcjan. Krwawe deszcze w tym roku zostały odnotowane w wielu zakątkach naszej planety, m.in. w Indiach oraz ostatnio na Sri Lance. Pomimo iż opady były krótkotrwałe, to i tak zdążyły wywołać sporą panikę. I trudno się dziwić.

Woda, która pozostawała po takim opadzie, wyglądała niczym płynące ulicami potoki krwi. W wielu miejscach, zgodnie ze krążącymi legendami, żywa jest wiara, iż zjawisko takie jest zapowiedzią jakichś strasznych wydarzeń, a za opad odpowiedzialne są nieprzychylne ludziom moce.


7. Pęknięcia ziemi

Do kolejnych budzących grozę wiadomości należały te, które dotyczyły pojawiających się na całym świecie pęknięć ziemi. W ciągu całego roku odnotowano je w wielu miejscach - m.in. w Stanach Zjednoczonych, Chinach, krajach Ameryki Południowej, a ostatnio także na terenie Hiszpanii. W wielu lokalizacjach początkowo sugerowano, że za taki stan rzeczy odpowiedzialne mogą być gwałtowne deszcze. Po przeprowadzeniu licznych badań okazywało się, że sam opad nie mógł doprowadzić aż do takich zniszczeń.

Ostatnie pęknięcie w Hiszpanii miało 300 metrów długości, a jego głębokość dochodziła nawet do dwóch metrów. Jeszcze większą skalę zjawisko osiągnęło w Ameryce Południowej, zwłaszcza Boliwii i Peru. W jednym z peruwiańskich miasteczek krater, jaki powstał po pęknięciu ziemi, miał aż 3 kilometry długości i 100 metrów szerokości.



6. Spadające z nieba ptaki

Grozę budziły także - już kolejny rok z rzędu - spadające z nieba ptaki. Zdarzenia takie odnotowano na kilku kontynentach. Najczęściej dochodziło do nich w Stanach Zjednoczonych. Na początku roku zarejestrowano incydent w miejscowości Beebe, w stanie Arkansas, nieco później w miasteczku Millville, w stanie New Jersey. W żadnych z wypadków naukowcom nie udało się ustalić jednoznacznej przyczyny, która spowodowała pogrom.

Podobne anomalie miały też miejsce na Starym kontynencie, m.in. w miejscowości Workington, w Kumbrii - hrabstwie leżącym w północno-zachodniej Anglii. Tam odpowiedzialnością za wypadki z udziałem spadających ptaków obarczono... pojawiające się w tych okolicach UFO.


5. Dziwne odgłosy dobiegające z nieba

To niezwykłe zjawisko daje się we znaki mieszkańcom wielu krajów na świecie. W tym roku głośno było o mieszkańcach amerykańskiego miasteczka Clintonville w stanie Wisconsin. Żyjąca do tej pory w ciszy i spokoju społeczność zaczęła słyszeć dziwne dźwięki oraz odczuwać wstrząsy. Początkowo myślano, że za fenomen odpowiadają trzęsienia ziemi. Jednak po serii badań przeprowadzonych przez tamtejszych naukowców teorię tę obalono.

Podobne zjawisko wystąpiło również w ostatnich miesiącach w Malezji, a także na Węgrzech, w Czechach, Rumunii, Kanadzie oraz Rosji. Wielu ludzi podobne sytuacje łączy z zapowiedzianym przez Majów końcem świata.



4. Mutujące wirusy

Nic nie jest w stanie tak wystraszyć człowieka jak widmo nieuleczalnej choroby oraz śmierci w męczarniach. Ale może się nie skończyć na strachu. Na przełomie października i listopada media na całym świecie, powołując się na opinię wybitnych specjalistów, zaalarmowały, że w ciągu zaledwie pięciu lat, za sprawą jednego tylko wirusa - w formie nowej, niebezpiecznej mutacji - ludzkość może wyginąć.

Media śledziły tajemnicze przypadki zachorowań, które mogłyby świadczyć o tym, że zapowiedź naukowców już się zaczyna realizować. W londyńskim szpitalu zmarł 38-letni mężczyzna, który zaraził się w Afganistanie krymsko - kongijską gorączką krwotoczną. Jeszcze do niedawna na chorobę tę zapadały głównie zwierzęta zamieszkujące kontynent azjatycki i afrykański. Jakiś czas później, również na Wyspach, zachorował kolejny mężczyzna, który padł ofiarą zmutowanego wirusa SARS. Po zakażeniu tym samym wirusem zmarł mężczyzna pochodzący z Sudanu. Pod koniec roku naukowcy obwieścili natomiast, że przeprowadzony przez nich eksperyment wykazał, że istnieje nowa groźna odmiana wirusa ebola, którym można się zarazić drogą kropelkową.



3. III wojna światowa

Wiele osób z obawą spogląda wciąż na wydarzenia, które mają miejsce w Syrii, gdzie nie ustaje wewnętrzny konflikt, który zdaniem interpretatorów może się rozlać na cały region, a może i dalej. Krwawe rządy Baszira Assada doprowadziły już do śmierci tysięcy ludzi. Tymczasem największe światowe potęgi wciąż nie potrafią znaleźć consensusu w sprawie naprawy sytuacji w tym bliskowschodnim kraju.

Nie bez znaczenia, w kontekście sytuacji w Syrii, są liczne przepowiednie związane właśnie z tym obszarem. Wielu jasnowidzów zastanawia się, czy to właśnie wydarzenia w Syrii nie staną się iskrą zapalną, która doprowadzi do wybuchu zapowiadanej od dawna III wojny światowej.



2. Promieniowanie w Fukushimie

Demony Czarnobyla powróciły. Ponad rok po katastrofie nuklearnej w Fukushimie, ludzie znów sobie przypomnieli, czym jest strach przed skutkami promieniowania radioaktywnego. W wielu częściach świata, szczególnie tych, gdzie istnieją zagłębia elektrowni atomowych, przeprowadzane były protesty przeciwko wykorzystywaniu energii jądrowej.

Część zagorzałych przeciwników elektryczności z atomu oburzyła się jeszcze bardziej, kiedy okazało się, że u wielu japońskich dzieci, szczególnie u tych żyjących w regionach, które sąsiadują ze strefą zagrożenia, wykryto nieprawidłowości w tarczycy, które mogą przekształcić się w coś znacznie groźniejszego.


1. Koniec świata

Takiego stanu szaleństwa, jaki zapanował na punkcie przepowiedzianego rzekomo przez Majów końca świata, nikt się nie spodziewał. Dlaczego rzekomego? Jak uspokajają naukowcy, m.in. badacze kultury prekolumbijskiej cywilizacji, Majowie nigdy nie wysuwali wniosków co do losów świata, a już tym bardziej nie próbowali określić daty jego końca.

Wielu ludziom zamieszkującym różne szerokości geograficzne, zapewnienia naukowców nie wystarczą. Dlatego wierząc, że przetrwanie końca świata jest możliwe, gromadzą zapasy i szukają miejsc w schronach atomowych.

środa, 22 sierpnia 2012

Nad Ziemią zaświecą dwa Słońca?

Betelgeza – czerwony gigant o masie 14-15 mas Słońca – kurczy się w szybkim tempie! Według niektórych astronomów może to oznaczać, że jeszcze w tym roku dojdzie do jej eksplozji. W wyniku takiego zdarzenia na naszym niebie zaświeci drugie Słońce.

Betelgeza (Alpha Orionis) jest czerwonym nadolbrzymem, którego możemy podziwiać nocą w gwiazdozbiorze Oriona. Jej nazwa pochodzi od arabskiego „Jad al-Dżauzā”, co oznacza „Rękę olbrzymki”. Obiekt ten jest jedną z najjaśniejszych gwiazd nocnego nieba (9. miejsce w rankingu jasności). W Polsce widoczna jest najlepiej podczas zimowych nocy.

>

Jest to obiekt ogromny, znajdujący się 640 lat świetlnych od Ziemi, o masie ocenianej na 14-15 mas naszego Słońca i około 700 razy większy od niego. Według najnowszych badań średnica tej gwiazdy zbliżona jest do orbity Jowisza w Układzie Słonecznym.

Betelgeza skurczyła się o 15 proc.

Zespół naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley przedstawił wyniki 15-letnich obserwacji Betelgezy. Średnica gwiazdy miała się w tym czasie skurczyć o 15 proc., ale mimo to jej jasność nie zmieniła się.

- Zaobserwowanie takiej zmiany jest bardzo poruszające - powiedział Charles Townes, laureat Nagrody Nobla z fizyki w 1964. - Będziemy prowadzić staranne obserwacje przez następne lata, aby zobaczyć, czy będzie nadal się kurczyć, czy też powróci do swych poprzednich rozmiarów – dodał.

Fakt, że gwiazda na przemian kurczy się i rozszerza, jest częścią znanego dla tego typu obiektów cyklu. Astronomów zaskoczyło jednak to, że obecne kurczenie się nie pasuje do znanego modelu i rodzaju cyklu.

- Nie wiemy, dlaczego gwiazda się kurczy - stwierdził Edward Wishnow z Berkeley. - Chociaż wiemy tak dużo o galaktykach i odległym wszechświecie, nadal jest wiele rzeczy, których nie wiemy o gwiazdach, w tym, co dzieje się z czerwonymi olbrzymami, które kończą swój żywot – podsumował.

Czy wybuchnie już „jutro”…

Czerwone nadolbrzymy żyją krótko, zaledwie od 10 do 100 milionów lat (Słońce ma ponad 4,5 mld lat) i reprezentują jeden z ostatnich stadiów ewolucji gwiazd masywnych, który kończy się ogromnym wybuchem supernowej. W zależności od wielkości gwiazdy, może ona zakończyć swój żywot również w inny sposób - przed eksplozją, może z niej powstać gwiazda neutronowa lub czarna dziura.

Betelgeza przez ostatnie 10 tysięcy lat utraciła masę równą masie naszego Słońca. Brad Carter, fizyk z uniwersytetu w Southern Queensland w Australii uważa, że Betelgeza traci „paliwo” i że niewątpliwie zbliża się do kresu swojego istnienia. A tym samym niemal pewne jest wystąpienie wybuchu supernowej.

Astronomowie z hawajskiego obserwatorium Mauna Kea poinformowali, że w ciągu ostatnich szesnastu lat gwiazda utraciła kulisty kształt i szybko spłaszcza się na biegunach. Ich zdaniem ma to świadczyć o tym, że lada chwila nastąpi jej wybuch.


… czy za kilka tysięcy lat?

W roku 1980 zostały znalezione chińskie obserwacje astronomiczne z I w. p.n.e. z których wynika, że wówczas Betelgeza miała biały lub żółty kolor. Ale już w roku 150 n.e. Ptomeleusz opisuje ją jako gwiazdę czerwoną. Oznacza to, jak sugerują niektórzy naukowcy, że to właśnie w tym okresie Betelgeza mogła stać się czerwonym olbrzymem. Jeśli zatem ta teoria byłaby prawdziwa, to Alpha Orionis nie eksploduje w najbliższym czasie.

Współczesna astrofizyka nie jest w stanie przewidzieć żadnego wybuchu supernowej z dokładnością lepszą niż około 100 tysięcy lat. Jeśli jednak hawajscy astronomowie mają rację i już niedługo nastąpi eksplozja, to czy Ziemi grozi katastrofa?

Co się stanie, jeśli jednak wybuchnie?

Niektórzy naukowcy uważają, że w odległej przeszłości wybuchy supernowych (obok asteroid) mogły być odpowiedzialne za wielkie okresy wymierania na Ziemi. Jednak jak dotąd nie udało się zdobyć dowodów na potwierdzenie tej hipotezy.

Nie każdy wybuch supernowej stwarza zagrożenie dla życia na Ziemi. Takie warunki spełnia jedynie „supernowa typu II”, a właśnie taka będzie Betelgeza. Poza tym znaczenie ma również odległość gwiazdy od naszej planety oraz to, w którą stronę skierowana jest oś obrotu wybuchającego obiektu. Promieniowanie gamma powstające podczas wybuchu supernowej emitowane jest wzdłuż osi obrotu gwiazdy. Jeśli w momencie eksplozji byłaby ona skierowana ku naszej planecie, to skończyłoby się to tym, że ludzie i zwierzęta otrzymaliby jednorazową dawkę promieniowania gamma równą od 1 do 3 Siwertów.

Już po przekroczeniu dawki 1 Siwerta, u człowieka wystąpiłby ostry zespół popromienny, który skończyłby się powolną i bolesną śmiercią. Natomiast astronauci na orbicie ziemskiej zginęliby natychmiast. Ponadto wystąpiłyby bardzo silne burze magnetyczne (powodujące brak komunikacji, pożary sieci elektrycznych oraz ropo- i gazociągów), nastąpiłoby zniszczenie warstwy ozonowej wokół Ziemi oraz zatrucie atmosfery na skutek połączenia się tlenu z azotem. Dodatkowo brak ozonu spotęgowałby efekt cieplarniany, a organizmy na Ziemi nie byłyby chronione przed promieniowaniem ultrafioletowym. Inaczej mówiąc, byłaby to katastrofa, która zniszczyłaby życie na Ziemi. Być może przeżyłyby tylko jakieś organizmy w morzach i oceanach.

Ziemi nic nie zagraża?

Ponieważ oś obrotu Betelgezy nie jest skierowana w stronę Ziemi, a dodatkowo gwiazda ta znajduje się ponad 100 lat świetlnych od Ziemi, eksperci dementują pogłoski o zagrożeniu dla naszej planety. Eksplozja – o ile do niej dojdzie – nie będzie w żadnym stopniu odczuwalna na Ziemi. Nie będzie żadnego zderzenia ani wyrzutu meteorów. Jedyne, czego możemy się spodziewać, to tego, że na niebie pojawi się drugie Słońce i przez kilka dni lub nawet tygodni nie będzie nocy. Niektórzy naukowcy twierdzą nawet, że eksplozja przyniesie Ziemi korzyści, ponieważ do atmosfery naszej planety może dotrzeć drobny pył, złożony z ważnych dla naszego przetrwania pierwiastków.

Andrzej Odrzywołek z Instytut Fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego szacuje prawdopodobieństwo wybuchu Betelgezy w tym stuleciu na mniej niż 0,25 proc.. Ocenia, że sam wybuch byłby spektakularnym zjawiskiem, ale praktycznie nieszkodliwym dla nas.




Wybuch supernowych dobry czy zły?

Mimo że wybuchy supernowych mogą prowadzić do zniszczenia organizmów żywych - i być może kilka razy niemal wysterylizowały życie na Ziemi – mają również pozytywny wpływ na naszą planetę. Takie eksplozje odpowiadają za rozprzestrzenianie się w kosmosie wszystkich pierwiastków cięższych od tlenu oraz są jedynym źródłem pierwiastków cięższych od żelaza. Cały wapń w naszych kościach czy żelazo w hemoglobinie zostało wyrzucone w przestrzeń miliardy lat temu, właśnie podczas wybuchu supernowych. Ponadto eksplozje te zasiliły przestrzeń międzygwiezdną w ciężkie pierwiastki, wzbogacając w ten sposób obłoki materii, które były miejscem formowania się nowych gwiazd. Wybuchy te wpłynęły również na skład chemiczny mgławicy słonecznej, z której 4,5 miliarda lat temu powstał Układ Słoneczny i ostatecznie przyczyniły się do powstania na Ziemi życia w takiej postaci, jaką obecnie znamy.

W naszej historii było kilka eksplozji supernowych, które wcale nie skończyły się dla nas źle. Np. w roku 1006 dostrzeżono niezwykle jasną supernową w Wilku, widoczną w dzień. Obserwacje były prowadzone w Egipcie, Iraku, Włoszech, Szwajcarii, Chinach, Japonii oraz prawdopodobnie Francji i Syrii. W roku 1572 Tychon Brahe zaobserwował supernową w Kasjopei. Po raz pierwszy użył określenia „nova”. W roku 1604 Johannes Kepler zaobserwował supernową w Wężowniku (Droga Mleczna). Posłużyła ona Galileuszowi jako dowód przeciwko panującemu ówcześnie przekonaniu, że niebo nigdy się nie zmienia. Z kolei w roku 1987 dostrzeżono supernową Wielkim Obłoku Magellana. Była to pierwsza okazja do obserwacyjnego zweryfikowania współczesnych teorii pochodzenia supernowych.

Wyprawa po złote runo

Szef Amber Gold miał złoty pomysł – oprzeć całą reklamę na złocie, a konkretnie na sztabkach złota. Chwyciło. Nie pierwszy raz. Nowożytna kariera złotego kruszcu zaczęła się w 1896 roku nad rzeką Yukon, na północy Kanady. Dzisiaj znowu przybywają tam setki poszukiwaczy. Także Polacy mogą do nich dołączyć. Tym bardziej, że wizy już nas nie obowiązują.

10 lat temu uncja złota (31,1 gramów) kosztowała marne 300 dolarów. Dzisiaj 1600 dolarów, a całkiem niedawno dobijała do 2000 dolarów. Złoto pozostaje jednak drogie, co sprawia że do łask wracają dawne, prymitywne wyrobiska, np. te znad rzeki Klondike, dopływu Yukon, gdzie w końcu XIX wieku zaczęła się słynna gorączka złota. Miasteczko Dawson City, które w tamtych czasach nagle rozrosło się do 30-tysięcznego miasta, dzisiaj przeżywa nowe prosperity. W ubiegłym roku liczba zameldowanych mieszkańców skoczyła z tysiąca do trzech tysięcy. Wszyscy przyjechali zwabieni żółtym metalem.



White Gold

Tym razem zaczęło się do odkrycia nowego, bogatego złoża przez małżeństwo geologów: Shawn Ryan i Cathy Wood. Kilkadziesiąt kilometrów na południe od Dawson, gdzie do Yukonu uchodzi White River, znaleźli małe, ale bardzo wydajne złoże. Nazwano je White Gold. Zawiera około 50 ton czystego kruszcu wartego 3 mld dolarów. Wydobyciem zajęła się profesjonalna firma.

Para geologów sprzedała prawa do White Gold, ale założyła własną firmę Ryan Gold (www.ryangold.com) zatrudniającą kilkadziesiąt osób, która prowadzi dalsze prace poszukiwawcze. Mają teraz licznych naśladowców. Tak jak sto lat temu ceny najmu mieszkań w Dawson City gwałtownie wzrosły i wynoszą teraz tyle samo co na Manhattanie.

 600 ton złota

W czasach gorączki złota nad Yukonem wydobyto około 600 ton żółtego metalu. Dzisiaj roczne wydobycie w tym regionie wynosi około 1,5 tony. Główna w tym zasługa małych firm, których ostatnio przybywa jak grzybów po deszczu. Obecnie wydobyciem złota w regionie Yukon zajmuje się około 500 podmiotów. Są to często małe, kilkuosobowe spółki lub rodzinne biznesy. Każdy może zająć się poszukiwaniem złota, także cudzoziemcy.

Złoty interes kwitnie między innymi dlatego, że w Kanadzie obowiązuje zasada, że ten kto ma prawo do użytkowania danej działki, ten ma też prawo do wszelkich bogactw jakie kryją się w głębi, aż do środka Ziemi.




 Konieczna licencja

Niestety, dawno minęły czasy kiedy nikt nikogo nie pytał o zgodę i kopano gdzie się komu podobało. Dzisiaj trzeba mieć licencję na prowadzenie prac na danej działce. Wszystkie sprawdzone i dobrze rokujące działki zostały już dawno wykupione. Można je odkupić z drugiej ręki, ale to kosztuje. Ceny takich działek jakie znaleźliśmy w internecie wahają się od kilkudziesięciu tysięcy do kilku milionów dolarów.

Jednak ciągle są do wzięcia dziewicze obszary nad Yukon, które nikt dokładnie nie sprawdził. W 2011 roku miejscowe władze wydały 80 tys. nowych licencji na poszukiwanie złota. Na stronie http://www.yukonminingrecorder.ca można sprawdzić jakie tereny są zajęte, a jakie jeszcze wolne. Tam też znajdują się formularze jakie należy wypełnić, aby zaklepać sobie prawo do eksploracji danego terenu. Koszt licencji uzależniony jest od wielkości działki. 50 akrów kosztuje 50 dolarów. Za każdy kolejny akr trzeba dopłacić 5 dolarów. Wszelkie formalności załatwia się w Mining Office.

 Kto nie ma odwagi ani funduszy, aby wziąć się za poszukiwanie złota na własną rękę, powinien zgłosić się jako pracownik do jednej z kilkuset firm wydobywczych. W takim przypadku Polak będzie potrzebował zezwolenie na pracę, z czym nie powinno być problemu jeśli tylko przedstawi się wstępną umowę o pracy.

Jako turysta...

Co roku do Dawson City przybywa tysiące turystów, którzy chcą posmakować atmosfery gorączki złota. Specjalnie dla nich organizowane są wycieczki szlakiem poszukiwaczy złotego kruszczu. Już za kilkadziesiąt dolarów można dotrzeć do legendarnych miejsc i przez chwilę przesiewać złotonośny piasek.

Organizowane są także dłuższe, kilkudniowe wyprawy. Kanadyjskie prawo pozwala aby niezarejestrowani poszukiwacze mogli przesiewać ziemię albo płukać urobek maksymalnie przez trzy dni. Ale tylko na wybranych działkach, wynajętych przez biura turystyczne. Wszystko co znajdzie turysta należy do niego. Były przypadki, wcale nie tak rzadkie, że przygodni poszukiwacze znajdowali nawet samorodki, czyli pokaźnych rozmiarów bryłki czystego złota.

Jak dojechać?

Przede wszystkim zwróćmy uwagę, że jest to region położony daleko na Północy, gdzie prace wydobywcze można prowadzić tylko w okresie późnej wiosny, lata i wczesnej jesieni, potem i przedtem wszystko zamarza na kamień.

 Jako obywatele Polski od kilku lat nie musimy zabiegać przed wyjazdem o wizę, ale i tak czeka nas na lotnisku obowiązkowa rozmowa z pracownikiem służb imigracyjnych. Lepiej nie przyznawać się, że jedziemy szukać złota i udawajmy zwykłego turystę.

Bilet z Europy do Calgary (tam i z powrotem) kosztuje około 900 euro. Dalej trzeba się przesiąść na lokalne linie lecące do Whitehorse, a potem czeka nas półtoragodzinna jazda samochodem do Dawson City. Jest to prawdziwa wyprawa. W sumie może trwać dobę i kosztować ponad 1500 euro. To jednak nic w porównaniu do trudów jakie musieli znieść pierwsi poszukiwacze, którzy nad Yukon podróżowali miesiącami i byli narażeni na śmiertelne odmrożenia oraz ataki dzikich zwierząt.


poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Okradali bankomaty widelcem. Złodzieje wyciągnęli bagatela 4 mln złotych

Niedawno dosyć głośno było o Rumunach okradających polskie bankomaty. Ich metoda działania była bardzo prosta: posługiwali się metalową listwą z taśmą klejącą, do której przyklejały się banknoty. Te nie trafiały do klientów banków, a wprost w ręce rabusiów. Dzięki „klejowej pułapce” okradli 26 bankomatów, z których za każdym razem wyciągali od 50 do kilkuset złotych. Jednak to były „płotki”. We Francji ich rodacy działali ze znacznie większym rozmachem, posługując się chyba jeszcze prostszą metodą – na widelec. W ten sposób wyciągnęli z bankomatów, bagatela, 1 mln euro!
Francuska policja poszukuje szajki złodziei, którzy posługując się tylko widelcem ukradli milion euro w gotówce. Jak to możliwe? W ciągu ostatnich kilku tygodni Rumuni przeprowadzali liczne transakcje z użyciem francuskich bankomatów. Najpierw, przy pomocy swoich kart bankomatowych, dokonywali legalnej wypłaty niewielkiej ilości gotówki, dokładnie w taki sam sposób jak każdy z nas robi to na co dzień. Jednak w momencie, gdy kieszeń podajnika gotówki bankomatu otwierała się, wsuwali do niej niewielki widelec z wygiętymi zębami. Następnie przeprowadzali drugą transakcję, na znacznie większą kwotę, jednak za każdym razem anulowali ją, aby nie doszła do skutku. Odliczone przez bankomat pieniądze przygotowane do wypłaty sprawnie wyciągali za pomocą widelca. W ten sposób ukradli aż milion euro.




Jak wpadli?
Sprytna sztuczka Rumunów nie umknęła kamerom CCTV. Uliczny monitoring uchwycił złodziei i zarejestrował cały proceder. Nagranie pozwoliło zrozumieć, w jaki sposób działają. Przestępcy przecież nie pozostawiali żadnych śladów po przeprowadzonych "lewych" transakcjach. Od strony banku, na pierwszy rzut oka, wszystko wyglądało w porządku – w końcu „nielegalne transakcje” nie dochodziły do skutku i w systemie bankowym miały status anulowanych.
Schwytano już czterech rabusiów, którzy dopuścili się kradzieży w miejscowości Le Havre. Policja szuka kolejnych dziesięciu członków „widelcowego” gangu. Wszyscy są obywatelami Rumunii.
Polska metoda
Polscy złodzieje również mogą pochwalić się pomysłowością. Popularną swego czasu metodą okradania bankomatów w Polsce była próba wypłacenia kwoty maksymalnej, a następnie, po jej odliczeniu i przygotowaniu przez bankomat do wypłaty, wyciągniecie jedynie jej części – pozostała kwota nadal tkwiła w szczelinie podajnika.
Bankomaty są zaprogramowane w taki sposób, iż w przypadku niepodjęcia przez klienta wypłacanej gotówki, wciągają ją z powrotem do zasobnika, a transakcja zostaje unieważniona. W ten sposób złodziej wykradał kilkaset złotych, a po "lewej" transakcji nie było śladu. Ten proceder zmusił banki do instalowania kamer w bankomatach oraz wprowadzenia procedury przeliczania niepodjętej kwoty.
Banki zmagają się z problemami identyfikacji rabusiów. Dlaczego? Jeszcze do niedawna wszystkie karty płatnicze były powiązane z konkretnym właścicielem i rachunkiem bankowym, stąd w przypadku dokonywania oszustw prywatną kartą, mogły łatwo zidentyfikować złodzieja. Wprowadzenie kart prepaidowych dało przestępcom anonimowość, z czym banki muszą sobie teraz radzić innymi metodami.

Myślisz, że mu tym zaimponujesz? Mylisz się!

Jak rozgryźć faceta?

Czasami można odnieść wrażenie, że faceci to przybysze z innej planety. Wiele rzeczy i zachowań, które nam wydają się atrakcyjne, oni odbierają jako bezsensowne. Po co więc się starać? Zobacz, czego on i tak nigdy nie doceni.

Markowe ubrania

Przeciętny facet nie ma pojęcia, co to Gucci, Prada, Fendi, itp. Versace i Diora kojarzy tylko wtedy, jeżeli przypadkowo ktoś kupił mu perfumy tej marki. Nie ma mowy o tym, żeby rozpoznał markowy ciuch z nowej kolekcji. Co z tego, że przyjdziesz na randkę w szpilkach Loubottina? On i tak zauważy tylko tyle, że masz buty na wysokich obcasach. Równie dobrze mogłoby być to obuwie kupione w pobliskim supermarkecie.



Zamawiasz mało jedzenia

Facet widzi, jak wyglądasz. Jeżeli masz nadwagę, nic nie pomoże, jeśli zamówisz małą porcję. Jeżeli natomiast jesteś chuda, mężczyzna nie ucieknie, gdy zjesz talerz spaghetti, w obawie, że kiedyś będziesz gruba. Panowie nie lubią kobiet, które się odchudzają. Czasem nawet wstyd im, kiedy ich partnerka zamawia w restauracji mikroskopijne porcje. Uważają to za pretensjonalne.

Udajesz, że interesujesz się sportem

Jeśli nie interesuje cię sport, a przed poznaniem obecnego partnera nawet nie wiedziałaś o istnieniu jego ulubionej drużyny, powiedz mu o tym. Facet przeżyje. Wiadomo, każdemu jest miło, jeżeli druga połówka podziela jego hobby. Jednak nie ma nic bardziej denerwującego niż kobieta, która przeszkadza w oglądaniu meczu zadając głupie pytania, myląc zawodników i zagadując wiernego kibica. Lepiej już skocz z koleżanką na zakupy.



Śmiejesz się z głupich żartów

Co jest bardziej żenujące od słabego dowcipu? Osoba, która się z niego śmieje. Mężczyzna wie, kiedy popełnił gafę i powiedział coś głupiego. Nie musisz udawać, że wszystko jest w porządku, bo tylko wprawisz go w zakłopotanie. Przecież tobie też zdarza się mało śmieszny żart i dziwnie czułabyś się, gdyby mimo wszystko twój facet się z niego śmiał.

Wymądrzasz się

Panowie uwielbiają ambitne, inteligentne kobiety. Jednak bardzo nie lubią, kiedy ich partnerka na każdym kroku chce udowodnić, że jest od nich mądrzejsza. Faceci chcą czuć się mądrzy i wyjątkowi. Kiedy on chwali się swoją wiedzą, nie musisz pokazywać, że to dla ciebie tak naprawdę żadna nowość.



Szpanujesz swoją figurą

To prawda, że facetom podobają się okazałe piersi i zgrabna pupa. Nie musisz jednak przesadnie ich eksponować – twój wybranek i tak je zauważy. Za to zbyt wulgarny strój może mu się nie spodobać. Skoro wszyscy mogą oglądać twoje piękne kształty, to on przestanie czuć się kimś wyjątkowym.



Opowiadasz historię swojego życia

Mężczyzn naprawdę interesuje, co masz do powiedzenia. Ale nie musisz mówić o wszystkim już na pierwszej randce! To nie mit, oni naprawdę lubią, jeżeli kobieta jest choć trochę tajemnicza. Nie przypuszczamy też, żeby przeciętnego faceta interesowały losy ciotki Zosi i upodobania wszystkich twoich byłych partnerów.

Pozujesz na królową piękności

Mężczyźni często zarzekają się, że najbardziej pociąga ich naturalne piękno. To oczywiście bzdura wynikająca z faktu, że potrafią zauważyć tylko mocny, dyskotekowy makijaż, a naszych zwyczajnych, codziennych zabiegów po prostu nie dostrzegają. Jednak choć wygląd jest bardzo ważny, zachowaj umiar. Nie rób z siebie malowanej lali, nie ubieraj najlepszych ciuchów na pierwszą randkę. Niech naprawdę myśli, że wyglądasz tak dobrze wprost po wstaniu z łóżka i nie spędzasz wielu godzin przed lustrem.

Rzucasz się na niego

Jeśli już na pierwszej randce pójdziesz z facetem do łóżka, ten z pewnością będzie wniebowzięty. Jednak niekoniecznie potem do ciebie oddzwoni. Co prawda niektórzy argumentują słuszność takiego zachowania frazesami typu „jesteśmy dorośli”, ale co z tego. Mężczyzna to zdobywca i nie cieszy go, kiedy szybko „zaliczy” kobietę. Jeżeli facet będzie nalegał na coś więcej, nie zgadzaj się. Jeśli zależy mu na tobie – poczeka.

To arcydzieło zawiera wielką tajemnicę. Naukowcy coraz bliżej jej rozszyfrowania!

Leonardo da Vinci, jeden z najsłynniejszych artystów w dziejach, którego nazwisko mogłoby stać się synonimem pojęcia "zagadka", znów wystawia naukowców na próbę. Wszystko przez głośny obraz "Ostatnia Wieczerza", na którym jeden z badaczy wykrył coś dziwnego. Zdaniem historyka, dzieło zawiera aż dwa autoportrety renesansowego malarza. Zostały one zakamuflowane pod wizerunkami apostołów.

Kody, tajemnicze szyfry, enigmatyczne symbole i matematyczne wzory - to wszystko nierozerwalnie związane jest ze sztuką tworzoną przez włoskiego artystę. Na kolejną zagadkę, obecną na jednym z obrazów twórcy, wskazał kanadyjski pisarz i historyk, Ross King. Jego zdaniem, pod postaciami dwóch uczniów Jezusa - Jakuba Mniejszego oraz Tomasza - ukryte zostały portrety samego Leonarda da Vinci.






 King dotarł do pochodzącej z XV w. publikacji, w której Gasparo Visconti, prałat i biskup Mediolanu, żartobliwie wspomina o malarzu, który ukrywa na swoich obrazach wizerunki swojej własnej osoby, umieszczając je gdzie popadnie.

Kanadyjski pisarz i naukowiec kontynuuje swój wywód, twierdząc, że to przecież właśnie Loeonadrowi da Vinci przypisuje się podobne działania. King powołuje się na słynny czerwony szkic artysty, który prawdopodobnie stanowi jego autoportret, a na którym przedstawiony jest starzec z długimi włosami, pokaźną brodą oraz tzw. greckim nosem - poinformował dziennik "Daily Mail".



Doktor Ross King dokładnie przyjrzał się "Ostatniej Wieczerzy" i stwierdził, że dokładnie takie same cechy prezentują dwaj apostołowie uwiecznieni na tym obrazie - Jakub, syn Alfeusza i Tomasz.

"'Ostatnia Wieczerza' jest ostatnim obrazem, którego nikt - ani głupek, ani uczony - nie próbował identyfikować jako autoportretu Leonarda" - powiedział Ross King.

Inny naukowiec, Charles Nicholl, uważa, że wielce prawdopodobny jest wariant, w którym pod postacią Tomasza Apostoła znalazł się autoportret malarza. A to ze względu na cechy osobowościowe, jakie reprezentował ten konkretny uczeń Chrystusa. Da Vinci, podobnie jak niewierny Tomasz, był człowiekiem wątpiącym, który raczej zadawał pytania, niż biernie wsłuchiwał się to, co mają do powiedzenia inni.

W przeszłości niejednokrotnie pojawiały się głosy, że także słynna "Mona Lisa" jest w rzeczywistości autoportretem renesansowego twórcy.

Obraz "Ostatnia Wieczerza" znajduje się kościele Santa Maria delle Grazie w Mediolanie. Coraz mniej osób ma wątpliwości, że da Vinci znów puścił oko do znawców jego sztuki. Zabawa w kotka i myszkę trwa.


Historia tej kobiety jest klasyczną powieścią grozy. Ale... zdarzyła się naprawdę!

Tajemnicze dźwięki i pojawiające się ni stąd, ni zowąd postacie, które z pewnością nie należały do żywych. W takiej rzeczywistości przyszło przez lata żyć pewnej Amerykance, która twierdzi, że dom, który zajmowała, był nawiedzony przez duchy.

To był prawdziwy koszmar, o którym nie da się z dnia na dzień, ot tak, zapomnieć - tak ostatnich kilkanaście lat wspomina pochodząca ze Stanów Zjednoczonych kobieta, która twierdzi, że była terroryzowana przez duchy. Jej historia przypomina opowieści rodem z filmów "Paranormal Activity" czy "Duch".

 "Działy się rzeczy, których po prostu nie potrafiliśmy wyjaśnić" - wspomina Elaine Mercado. "Zdarzało się, że płakałam. Ten dom byłby cudowny, gdyby nie był aż tak przerażający".

Dramat całej rodziny rozpoczął się w 1982 r. Właśnie wtedy, mając głowę pełną marzeń, kobieta wraz z mężem oraz dwiema córkami wprowadziła się do budynku. Na początku nie działo się nic, co zwracałoby jej szczególną uwagę, choć jak wspomina, zdarzało się, że zostając sama w pokoju, czuła się tak, jakby ktoś ją obserwował. Potem tajemnicze anomalie zaczęły jednak przybierać na sile.

Amerykanka nie była jedyną osobą, która padła ofiarą terroru tajemniczych zjaw, które - jak twierdzi - mieszkały z nią pod jednym dachem. Tego samego dramatu doświadczały w tym samym czasie jej dwie córki. Kobieta wyjaśnia, że także wielu świadków, którzy przychodzili z zewnątrz, mogło na własne oczy obserwować tajemnicze, mrożące krew w żyłach zdarzenia. Na porządku dziennym były straszne dźwięki, które w tym samym czasie słyszeli zawsze wszyscy lokatorzy. Największą grozę budził jednak duch kobiety, która objawiała się najczęściej pod postacią panny młodej - z białym welonem na głowie.


Kobieta twierdzi, że nagminne były zjawiska, gdy mara po prostu rzucała się na nią, zadając jej cierpienie fizyczne. Jedno ze zdarzeń, które wspomina do dziś, miało miejsce, kiedy leżała już w łóżku. Przypominająca kobiecą postać zjawa po prostu ją wtedy zaatakowała - poinformował serwis "The Huffington Post".

"Czułam, jak moja głowa wpychana jest w poduszkę, a moje ramiona były wpychane nawet nieco mocniej" - opowiada 64-latka.

Dopiero wizyta medium miała odmienić sytuację. Od czasu, kiedy w budynku pojawili się eksperci specjalizujący się w rozwiązywaniu zagadek o charakterze paranormalnym, wszystko się ustabilizowało. Zdaniem parapsychologa, Hansa Holzera, który wizytował dom, w posiadłości aż roiło się od duchów. Jego zdaniem, w budynku przed laty miało dojść do tragedii, podczas której zginąć miała panna młoda. To właśnie jej zjawa miała prześladować domowników. Elaine Mercado, pomimo skutecznej akcji medium, postanowiła jednak sprzedać w końcu dom.

Historia Elaine Mercado została poddana rekonstrukcji i w postaci fabularyzowanego filmu dokumentalnego zostanie wkrótce wyemitowana przez telewizję. Kobieta spisała również swoje wspomnienia w książce pt.: "Grave's End".

Oto najgrubsze dziecko świata!

Nazywa się Dżambułat Chatochow i ma zaledwie 13 lat. W sportach takich, jak sumo czy zapasy mógłby jednak dziś spokojnie rywalizować ze starszymi zawodnikami. Nastolatek uznawany jest powszechnie za najgrubsze dziecko świata. I pomimo tego, że cały czas rośnie mu konkurencja, Dżambułat od lat uznawany jest za największego nieletniego tłuściocha na całej planecie.

O tym, że deklarowane przez wielu ludzi na świecie uwielbienie do popularnych fast foodów do niczego dobrego nie prowadzi, nie trzeba nikogo przekonywać. W niektórych zakątkach świata zamiłowanie do tzw. śmieciowego jedzenia jest jednak tak wielkie, że pociąga za sobą poważne konsekwencje społeczne.


Przodownikiem w tej kategorii są oczywiście Stany Zjednoczone, gdzie problem otyłości wśród nastolatków staje się coraz poważniejszy. Jego odzwierciedleniem są pojawiające się regularnie publikacje naukowe, w których eksperci pochylają się nad problemem, a także materiały prasowe o nowych i coraz to młodszych rekordzistach w kategorii: najgrubsze dziecko Ameryki. Ta sama kwestia dotyczy jednak dzieci zamieszkujących pod różnymi szerokościami geograficznymi. Na razie liderem światowego rankingu młodocianych grubasków jest pochodzący z Rosji Dżambułat Chatochow, którego znajomi pieszczotliwie nazywają Dżambik.


 Urodził się w 1999 r. w rosyjskiej miejscowości Tierek, w republice Kabardo-Bałkarii. Kiedy przyszedł na świat, nic nie zapowiadało, że wkrótce zwróci na siebie uwagę całego świata jako najbardziej otyłe dziecko na ziemskim globie. W chwili urodzin ważył bowiem niespełna 3 kilogramy. Potem jednak sytuacja zaczęła się dynamicznie zmieniać - Dżambik zaczął rosnąć jak na drożdżach. Kiedy miał roczek, ważył już 13 kilogramów.

Kolejne lata to czas dalszych gwałtownych wzrostów wagi małego atlety. Użycie określenia "atleta" nie jest tu nadużyciem, bo młody Rosjanin już w wieku 3 lat dźwigał kilkunastokilogramowe ciężary. Kiedy skończył 4 lata, wskazówka na jego domowej wadze pokazała już 36 kilogramów przy wzroście niespełna 120 centymetrów. Jako sześciolatek ważył zaś ponad 70 kilogramów.


 We wrześniu tego roku skończy dopiero 13 lat. Już kilka lat temu przyciągnął jednak uwagę światowych ekspertów zajmujących się problemem otyłości. W wieku 9 lat, gdy okazało się, że ważył 146 kilogramów, trafił na obserwację do jednej z moskiewskich klinik. Tam przeszedł serię testów, które potwierdziły jego gigantyczną otyłość.

W czasie badań specjaliści orzekli, że 9-letni Dżambułat ma kości przeciętnego piętnastolatka. Sprawdzili też jego organizm pod kątem ewentualnego przyjmowania przez niego sterydów anabolicznych. Badanie przyniosło jednak rezultat negatywny. Podejrzenia o stosowanie przez chłopca podobnych substancji nie spodobało się jednak matce chłopca.

Rodzice Dżambika nie przejmują się zanadto otyłością syna. Przede wszystkim ze względu na profity, jakie przynosi im sława malca. Dżambułat jest gwiazdą w Rosji i wystąpił już w wielu programach telewizyjnych. Jego sława przekłada się na wymierne korzyści finansowe dla jego bliskich. Chłopiec występował też wielokrotnie w zagranicznych stacjach telewizyjnych - bezgranicznie zakochali się w nim m.in. Japończycy. Wystąpił też w emitowanym przez brytyjski Channel 4 serialu "BodyShock".

W tej chwili chłopiec śni o karierze sportowca. Spełnieniem jego marzeń byłyby dla niego występy w roli mistrza sumo. W tej kwestii ma pełne poparcie swojej matki.

"On po prostu rośnie - wszerz i wzwyż" - opowiada opiekunka chłopca. "Co mogę z tym zrobić? On po prostu jest tym, kim jest. Tak stworzył go Bóg.

Dżambułat Chatochow, który wpisany jest do Księgi Rekordów Guinnessa jako "najgrubsze dziecko świata", wierzy, że wkrótce podbije areny sportowe na całym świecie. W jednym z wywiadów przyznał, że widzi siebie na najwyższym stopniu podium w czasie którejś z przyszłych edycji igrzysk olimpijskich.

Przerażający finał miłosnej historii. Czy uda mu się ją uratować?

To dramatyczne ujęcie stało się jednym z najważniejszych zdjęć 2011 roku, docenionym przez internautów na całym świecie. To dość dziwne, bo przedstawia sytuację, o której nie słyszeliśmy w wiadomościach. Fotografia wzbudza duże zainteresowanie, ponieważ trudno odkryć, co tak naprawdę dzieje się z dziewczyną ubraną w suknię ślubną. Jej historia jest o wiele bardziej zaskakująca, niż może się wydawać. 



Do tej niezwykłej sytuacji doszło 17 maja 2011 roku w mieście Changchun, leżącym w północno-wschodnich Chinach. Młoda, 22-letnia kobieta postanowiła popełnić samobójstwo. Znajdowała się w fatalnym stanie emocjonalnym. Usiadła na parapecie i, szlochając, zapragnęła ze sobą skończyć.

Wkrótce pod budynkiem, z którego zamierzała skoczyć, zgromadził się tłum osób, które były zaniepokojone niecodziennym widokiem. Chinka była bowiem ubrana w długą do ziemi, białą suknię ślubną. Nic dziwnego, że wzbudziła duże zainteresowanie.

Li-Wan, bo tak nazywała się kobieta, zaledwie kilka godzin wcześniej dowiedziała się czegoś strasznego. Miłość jej życia, ukochany narzeczony, porzucił ją po 4 latach znajomości. I z pewnością udałoby się jej o tym zapomnieć, gdyby nie fakt, że zrobił to zaledwie kilka dni przed ślubem. Dla przypieczętowania swojej bezczelności mężczyzna zdążył nawet ożenić się z inną kobietą. Dumna Li-Wan nie mogła tego znieść i szybko podjęła decyzję, która mogła być nieodwracalna.

Niedoszła panna młoda usiadła na parapecie siódmego piętra budynku, w którym mieszkała. Co dziwne, jej własny pokój znajdował się na czwartym piętrze. Nie wiadomo, jak udało jej się dostać do wyżej położonego mieszkania.

Zanim przyjechała policja, minęła godzina i przed wieżowcem zgromadziło się sporo osób. Dziewczyna była w coraz gorszym stanie psychicznym. Życie uratował jej urzędnik, Guo Zhongfan, który znalazł się na właściwym miejscu, we właściwym czasie. Wraz z grupą mężczyzn, wśród których byli także policjanci, wszedł do mieszkania i dobiegł do kobiety. Dziewczyna właśnie skoczyła. Gdyby znalazł się tam sekundę później, mogłaby już nie żyć. Ale Guo zdołał ją złapać w locie.

Akcja ratunkowa trwała dobrą chwilę. Nie tak łatwo jest bowiem wyciągnąć kogoś, kto zawisł po drugiej stronie okna. Mężczyzna ze wszystkich sił starał się ocalić dziewczynę. Inni ludzie, którzy usiłowali mu pomóc, wybijali obok okna, aby dosięgnąć Li-Wan, ale było to bardzo trudne. Skuteczna natomiast okazała się pomoc mężczyzny z piętra niżej, który podpierał stopy kobiety. Wychylił się on na bardzo niebezpieczną odległość, ryzykując w ten sposób swoje życie.

Całą scenę oglądało blisko sto osób. Wśród nich znajdowali się bliscy krewni dziewczyny. Zostali oni poinformowani przez policję o zdarzeniu, ponieważ wcześniej Li-Wan zrzuciła z wieżowca torbę, w której znajdował się telefon komórkowy. Uratowanie córki przyjęli płaczem i owacjami.


Dzielny człowiek, który ocalił kobietę, nie uważał się za bohatera. Dziennikarzom powiedział krótko: "Zrobiłem to, co każdy zrobiłby w tej sytuacji". Niedoszła samobójczyni została zaś natychmiast po akcji ratunkowej przewieziona do szpitala. Musiała zmierzyć się z przyszłością i przede wszystkim zapomnieć o niedoszłym mężu. Jej wybawiciel tak scharakteryzował jej stan: "Była bardzo zasmucona końcem swojej miłości, ale teraz wie, że ma drugą szansę i powinna ją wykorzystać".

Droga do osiągnięcia równowagi musiała jednak być długa, także ze względu na normy kulturowe obowiązuje w Chinach. Fotografia doskonale obrazuje zmianę obyczajowości w tym kraju. Kobieta nie jest ubrana na czerwono, jak tradycyjnie w dniu ślubu ubierają się Chinki, ale na biało, zgodnie ze wzorami Zachodu. Nie można jednak zapominać, że małżeństwo w Chinach wciąż jest traktowane bardzo poważnie. Uważa się je za swoistą umowę finansową. Żeby ożenić się z kobietą, trzeba mieć odpowiednią sumę pieniędzy. Jeśli wybranka pochodzi z dobrego domu lub jest dobrze wykształcona, koszty rosną. Li-Wan była studentką, jeszcze przed obroną, ale na pewno zdecydowanie podwyższało to jej status. Nic dziwnego więc, że jej poczucie hańby musiało być dotkliwe.

A może Li-Wan po prostu kochała swojego przyszłego męża i nie mogła przeżyć, że porzucił ją dla innej? Z pewnością, skoro w rozpaczy usiłowała rzucić się z okna wieżowca ubrana w wymarzoną suknię. W Chinach co roku samobójstwo popełnia ponad 250 tysięcy osób. Jak widać, powody są bardzo różne. Tym razem - na szczęście - udało się uratować choć jedną duszę.




Odnaleziono wrak legendarnego statku! Słynną ekspedycję pokonał głód, mróz i... klątwa?

Przez lata statek ten był owiany aurą tajemnicy. Teraz udało się odnaleźć jego wrak. Ekipa amerykańskich badaczy natrafiła na szczątki "Terra Novy" - jednostki, którą słynny polarnik, Robert Falcon Scott, wyruszył na podbój bieguna południowego.
  Wrak został odnaleziony u wybrzeży Grenlandii przez naukowców ze Schmidt Ocean Institute. Natrafiono na niego przypadkowo, podczas testów aparatury do badania dna morskiego. W czasie badania możliwości echosondy, na dnie udało się zlokalizować tajemniczy obiekt, którego wymiary przypominały te należące do legendarnej "Terra Novy". Szczegółowe testy potwierdziły wcześniejsze przypuszczenia - na dnie znajdowały się szczątki statku, dzięki któremu Wielka Brytania miała przejść do historii.

"Terra Nova" była jednostką, na której słynny badacz, polarnik i podróżnik, Robert Scott, wyruszył w 1910 r. na podbój Antarktydy. Ze względu na fatalne przygotowanie całej wyprawy, załoga Terra Novy przybiła do wybrzeży Antarktydy z opóźnieniem, pod koniec 1911 r..

Już sam początek ekspedycji naznaczony był problemami. Statek utknął bowiem w lodzie na 20 dni. Cała ekspedycja była też źle przygotowana pod względem logistycznym. Zdecydowano się postawić m.in. na eksperymentalne rozwiązania. Scott postanowił korzystać w czasie podróży przez Antarktydę z białych kuców islandzkich. Miały one zastąpić sprawdzone psie zaprzęgi, ale wszystkie padły w czasie wędrówki. Posłuszeństwa odmówiły też nowoczesne - jak na tamte czasy - sanie motorowe, których silniki w czasie wyprawy przestały działać z powodu ekstremalnych warunków. Skończyło się na tym, że skąpo odziani członkowie ekipy musieli ciągnąć swoje sanie sami.

 Jednym z największych błędów popełnionych przez Scotta było jednak rozpoczęcie wyprawy tuż przed nadejściem arktycznej zimy. Tymczasem członkowie ekspedycji przygotowali sobie wcześniej zaledwie jedną bazę z zapasami jedzenia.

Kilkuosobowa ekipa, z Robertem Scottem na czele, dotarła na biegun południowy 17 stycznia 1912 r. Niestety, brytyjski eksplorator nieco się spóźnił. Okazało się bowiem, że na miejscu dumnie powiewała już flaga Norwegii. Przed nim do celu dotarł bowiem Roald Amundsen. Scott wiedział wcześniej, że o miejsce w historii rywalizuje z norweskim badaczem. Był załamany, kiedy okazało się, że przegrał wyścig.

Potem było już tylko gorzej. W drodze powrotnej z bieguna warunki pogodowe były koszmarne. Wszyscy członkowie ekspedycji zginęli. Wykończył ich głód oraz zimno. Śmierć zastała ich na kilkanaście kilometrów przed bazą, w której znajdowały się zapasy jedzenia. Ich ciała zostały odnalezione po ośmiu miesiącach - przypomniał serwis BBC.

Statek, który służył Scottowi oraz jego ekspedycji podczas całkowicie nieudanej misji, która pozostawiła po sobie olbrzymi niedosyt, a zakończyła się śmiercią Scotta oraz jego załogi w drodze powrotnej z bieguna, zatonął w 1943 r., podczas innej wyprawy, która prowadziła w stronę Arktyki.

 "Ten statek przeszedł wiele w swojej długiej historii i był jednym ze szczytowych osiągnięć szkockiego przemysłu okrętowego, wykorzystującego drewno" - powiedział Brian Kelly z muzeum w Dundee, gdzie zbudowano statek. "To wprost niesamowite, że jeden z najsłynniejszych statków w historii został odnaleziony 100 lat po swoim rejsie na biegun oraz w roku, które upamiętnia tamto wydarzenie".

niedziela, 19 sierpnia 2012

To już 12 lat GG (Gadu-Gadu)!

Jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich komunikatorów - GG - obchodzi w sierpniu swoje urodziny.
Kiedy 15 sierpnia 2000 roku powstawało Gadu-Gadu nikt nie spodziewał się, że ten komunikator tak przypadnie do gustu Polakom, którzy szybko zrezygnowali z ICQ, czy MSN na rzecz krajowego produktu. GG to także kultowe dźwięki nadchodzącej wiadomości i znane chyba każdemu statusy dostępności.

Startując od komunikatora pozwalającego na wysyłanie wiadomości tekstowych i SMS, GG przeobraziło się w nowoczesne narzędzie do rozmów multimedialnych, pozwalające na wymianę plików, zdjęć, linków, ale także – co podkreślają niektórzy użytkownicy – GG jest zbytnio przeładowane funkcjami, które nie mają nic wspólnego z komunikatorem.
Z GG korzysta wiele znanych osobistości i instytucji. Prezydent Lech Wałęsa korzysta z symbolicznego numeru GG:1980, przez komunikator można skontaktować się także z Fundacją Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka.
GG dzisiaj
Dzisiaj GG nadal pozwala być w kontakcie milionom osób. Pomimo trwającej obecnie mody na serwisy społecznościowe, GG jako praktyczne narzędzie do bezpłatnej komunikacji startuje codziennie rano na milionach komputerów i w każdej chwili w telefonach. Wraz z Google i Allegro, GG jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek w polskim Internecie.
Ostatnie dwa lata (2011-2012) to okres dynamicznych, dużych zmian w GG – zespół przygotował nową wersję GG dostępną w komputerze, przez przeglądarką i w komórce.
GG cieszy się niezmienną popularnością również w wersjach mobilnych, o czym świadczy m.in. zajęcie w tym miesiącu czołowego 1. miejsca w Google Play w kategorii „Najlepsze Bezpłatne” – polskie GG pokonuje w tym rankingu takich światowych gigantów, jak: Facebook, Skype, YouTube i Gmail.
Producent udostępnił także długo oczekiwaną wersję GG na Mac-a, wersje mobilne na popularne platformy, zniósł opłaty za korzystanie z GG w telefonach, umożliwił korzystanie z wirtualnego GG dysku (3 GB), poczty elektronicznej i wygodnego archiwum rozmów.
Ciekawostki o GG: - Gdyby zebrać wszystkich użytkowników GG razem, to zajęliby miejsce na widowni 150 Stadionów Narodowych, a chwytając się za ręce stworzyliby łańcuch dłuższy od Chińskiego Muru,
- Miesięcznie ponad 10 mln osób na swoich komputerach ma uruchomione GG (wskaźnik „Uruchomione aplikacje” w badaniu Megapanel PBI-Gemius, kwiecień 2012)
- Codziennie na komunikatorze GG loguje się prawie 5 mln numerów
- Rekordowo w jednej sekundzie bywa zalogowanych równocześnie prawie 2 mln użytkowników - najnowszy taki rekord został odnotowany w styczniu 2012 roku
- 2136/s – tyle wiadomości na sekundę przesyłanych jest średnio przez GG
- Prawie 1 mln użytkowników korzysta z komunikatora GG w telefonie
- 3 131 2082 - średnia ilość statusów ustawianych dziennie w GG
- W 2012 roku Gadu-Gadu zmieniło nazwę na GG

Ludzie zamarli z wrażenia! Przerażające zjawisko

Z nietypowym zjawiskiem musieli się zmierzyć mieszkańcy FrancjiŚwiadkowie, którzy nie potrafili w sposób racjonalny wytłumaczyć zjawiska, wykonali mnóstwo zdjęć, które szybko trafiły do internetu, stając się przebojem. Niektórzy z nich, obserwując anomalię, wspominali staroegipską plagę, która została opisana w Starym Testamencie.

Zaniepokojonym mieszkańcom obszaru Camargue na pomoc natychmiast przyszli naukowcy, którzy wyjaśnili, że zmiana barwy wody znajdującej się w jeziorze rzeczywiście może wprawdzie wyglądać przerażająco, ale w istocie nie powinna budzić lęku. Za zjawisko odpowiada bowiem pośrednio gwałtowny wzrost zasolenia wody i jest to zjawisko w pełni naturalne - poinformował dziennik "The Huffington Post". . Jedno z jezior położonych na południu kraju zamieniło nagle swoją barwę na czerwoną. Zdaniem świadków, obrazy, jakie można było obserwować, przypominały sceny z apokalipsy.

Dziwacznym fenomenem dotknięty został jeden ze zbiorników w krainie Camargue. Osoby, które się pojawiły w jego sąsiedztwie, zamarły z przerażenia. Według obserwatorów, woda nagle zamieniła swoją barwę na krwistoczerwoną.

Świadkowie, którzy nie potrafili w sposób racjonalny wytłumaczyć zjawiska, wykonali mnóstwo zdjęć, które szybko trafiły do internetu, stając się przebojem. Niektórzy z nich, obserwując anomalię, wspominali staroegipską plagę, która została opisana w Starym Testamencie.

 Jak wyjaśnili naukowcy, odpowiedzialność za zjawisko, jakie można było obserwować we Francji, ponosi organizm znany jako Dunaliella salina, który produkuje czerwony pigment. Mikroalgi te najczęściej spotykane są w słonym środowisku.

Niepozorne kryształki soli, które zaktywizowały rośliny Dunaliella salina, sprawiając, że ciecz nagle zmieniła kolor na czerwony, spowodowały, że ludzie obserwujący zjawisko, którzy znajdowali się w pobliżu jeziora, bledli z wrażenia,

 "Kryształki soli były widoczne wszędzie. Każda mała gałązka pokryta była kryształkami. Z czerwoną wodą w tle wyglądało to jak coś nie z tego świata" - powiedział Sam Dobson, fotograf, który dokumentował zdarzenie. "Byłem po prostu przytłoczony emocjami przez cały czas, kiedy tam byłem. Pomimo odbycia wielu podróży, nigdy wcześniej nie widziałem nic podobnego".

Co dziwne, w tym samym czasie, kiedy jedno z jezior zmieniło kolor na krwistoczerwony, inne zasobniki w pobliżu nie zmieniły barwy.

Ufolodzy zbadają tajemnicę katastrofy TU-154 nad Bajkałem

Grupa entuzjastów zjawiska UFO postanowiła przemierzyć Rosję i poznać ją od zupełnie innej strony. 50 śmiałków zdecydowało się odwiedzić te rejony największego kraju świata, które w przeszłości stały się rzekomo miejscami manifestacji Niezidentyfikowanych Obiektów Latających (NOL).

Sposób spędzenia letnich wakacji bądź okresu urlopowego w dzisiejszych czasach ograniczany jest wyłącznie przez wyobraźnię. W czasie, kiedy jedni wybierają leniuchowanie na egipskich plażach, a inni wolą spędzać czas przed telewizorem, grupa rosyjskich śmiałków postanowiła zapolować na UFO. 


Wśród miejsc, które już odwiedzili członkowie ekspedycji, znajdują się okolice syberyjskiego jeziora Bajkał. To właśnie w tym rejonie miało dojść przed laty do katastrofy samolotu TU-154. Wśród głosów, które podnoszone są przez niektórych członków lokalnej społeczności, do wypadku doszło z powodu aktywności UFO na tym terenie - poinformował serwis "The Huffington Post".

"To właśnie tutaj doszło do katastrofy lotniczej z udziałem samolotu TU-154. Wśród licznych opinii, które pochodziły w szczególności od mieszkańców, tajemniczy obiekt podążał za maszyną, zanim ta nie uderzyła w taflę jeziora właśnie tutaj" - powiedział Władimir Kuzniecow. "Do tej pory było mnóstwo raportów związanych z aktywnością UFO wokół tego zbiornika".
 To właśnie od tego najgłębszego jeziora na świecie członkowie zespołu, którzy biorą udział w projekcie "Trans-Eurasian UFO-Search Expedition", rozpoczęli swoje poszukiwania śladów tego, co niezbadane.

Badacze mają do swojej dyspozycji różne urządzenia i rozwiązania, które mają im ułatwiać pracę. Wiele z nich to przygotowane w domowych warsztatach konstrukcje. Mają one służyć m.in. do monitorowania obrazu nieba i - dzięki analizie wskaźników - do wykrywania na nim poruszających się obiektów.

 Dwóch członków ekspedycji twierdzi, że udało im się sfilmować już UFO właśnie w czasie trwającej misji.

"Na początku obiekt się nie poruszał, ale charakteryzował się dziwnym blaskiem i mrugał w różnych kolorach - niebieskim, czerwonym, żółtym i zielonym" - powiedział Andriej Czernobrow o obiekcie, który miał okazję zaobserwować na początku całej ekspedycji. "Ale kilka minut później zaczął się poruszać w bardzo chaotyczny sposób, na pewno nie w taki, w jaki poruszają się samoloty, helikoptery czy inne ziemskie maszyny, które potrafią latać".

 Zespół aż 50 osób, które nie mają wątpliwości, że w obrębie naszej planety regularnie dochodzi do zjawisk, których nie sposób wytłumaczyć przy użyciu racjonalnej wykładni, zabrało ze sobą ekwipunek, który powinien wystarczyć na kilka tygodni. Ekspedycja, która zaczęła się niedawno we Władywostoku, zakończy się we wrześniu w Moskwie.

sobota, 18 sierpnia 2012

Lek na cukrzycę może również naprawiać mózg

Powszechnie stosowany lek na cukrzycę - metformina - może pobudzać tworzenie się w mózgu nowych komórek nerwowych - informuje "Cell Press".

Badania przeprowadził zespół Fredy Miller ze Szpitala Dziecięcego przy Uniwersytecie w Toronto (Kanada). Naukowcy podali grupie myszy metforminę, która jest powszechnie stosowanym lekiem na cukrzycę. Następnie gryzonie były wpuszczane do basenu, w którym pływała platforma. Myszy pływały w wodzie aż do momentu, gdy udało im się odnaleźć „ląd”. Gdy platformę przestawiono, zwierzęta, którym podano metforminę, o wiele szybciej przystosowywały się do zmiany.

Zespół Fredy Miller zauważył, że metformina oddziałuje na tzw. szlak metaboliczny znany jako aPKC-CBP. Odgrywa on ważną rolę w informowaniu nerwowych komórek macierzystych, gdzie i kiedy mają się przekształcić w dojrzałe neurony. Może to oznaczać, że lek ten można zastosować nie tylko w przypadku cukrzycy, lecz także do leczenia takich chorób jak Alzheimer.

Choroba ta to postępująca degeneracja ośrodkowego układu nerwowego, w przebiegu której dochodzi do demencji. Związana z tym niepełnosprawność jest coraz większym problemem społecznym - także ze względu na rosnące koszty.

Zdaniem przeważającej części specjalistów przyczyną choroby Alzheimera jest nieprawidłowe białko APP, które zwykle występuje w zewnętrznej błonie komórek nerwowych. Zamiast ulec rozkładowi, tworzy ono szkodliwy beta-amyloid, gromadzący się w mózgu i niszczący neurony.

Wcześniej inni naukowcy informowali, że metformina może przynosić korzyść osobom cierpiącym na Alzheimera, jednak przypisywali ten wpływ lepszej kontroli cukrzycy. Tymczasem efekt może mieć związek z lepszą naprawą uszkodzeń mózgu.

Odkrycie nowych właściwości metforminy to krok w kierunku powstania terapii, które "naprawiałyby" mózg nie poprzez wprowadzanie do niego nowych komórek macierzystych, ale raczej pobudzanie do działania tych, które już tam są. Niewątpliwą zaletą metforminy jest jej powszechne stosowanie i dowiedzione bezpieczeństwo. Co więcej, lek ten wydaje się zapobiegać niektórym nowotworom, na przykład pierwotnemu rakowi wątroby. Miller zamierza wypróbować lek u osób po urazie mózgu lub jego radioterapii.

Jak mózg pozbywa się "śmieci"?

Odkryty w mózgu nowy układ pozwala usuwać odpady - podobnie, jak obecny w pozostałych narządach układ limfatyczny - informuje pismo "Science Translational Medicine".

Zespół Jeffreya Iliffa z University of Rochester Medical Center (USA) odkrył w mózgu nieznany dotąd układ. Badaczy od dawna zastanawiał brak w tym organie naczyń limfatycznych. Trudno było założyć, że wszelkie "odpady" nie są skutecznie usuwane z tak ważnego narządu.

Dokładne badanie pozwoliło wykryć sieć naczyń towarzyszących naczyniom krwionośnym. Pozwalają one pozbyć się nadmiaru płynu oraz innych niepotrzebnych substancji - w tym 55 proc. amyloidu beta, który gromadzi się w mózgach chorych na Alzheimera. Możliwe, że nowe odkrycie pomoże lepiej zrozumieć tę chorobę.

Naukowcy posłużyli się znacznikami fluorescencyjnymi oraz radioaktywnymi, które wprowadzili do płynu mózgowo-rdzeniowego żywych myszy. Znaczniki szybko rozprzestrzeniły się w mózgach myszy. Przy użyciu specjalnego mikroskopu fluorescencyjnego (mikroskop dwufotonowy) udało się wizualizować ruch znaczników w czasie rzeczywistym. Naukowcy zaobserwowali, że płyn przenika cały mózg dzięki "rurkom" otaczającym naczynia krwionośne. Trudno je dostrzec, gdy ruch płynu ustaje.

Ważnym elementem nowego układu są komórki o gwiaździstym kształcie, zwane astroglejem. Jak od dawna wiadomo, chronią one i wspierają właściwe komórki mózgu - neurony. Okazało się, że kolejne funkcje gleju związane są z nowym układem, nazwanym w związku z tym "glymphatic", czyli glimfatycznym. Jak się wydaje, niewydolność tego systemu może leżeć u podstaw wielu chorób. Jednak zadaniem specjalistów trzeba wystrzegać się zbytnich uproszczeń - na przykład przyczyna występowania choroby Alzheimera na pewno jest dużo bardziej skomplikowana i nie jest związana jedynie z niedrożnością "kanalizacji" w mózgu.(PAP)

pmw/ agt/

Jesteśmy bliżej niż kiedykolwiek rozwiązania zagadki pierwotnego wszechświata

Podczas eksperymentów przeprowadzanych w Wielkim Zderzaczu Hadronów (LHC), zaobserwowano materię, która prawdopodobnie powstała zaraz po Wielkim Wybuchu. Analiza wyników pomiarów pozwoli pogłębić nasze zrozumienie pierwotnego wszechświata.

Najnowsze dane eksperymentalne zostaną zaprezentowane na tegorocznej konferencji Quark Mater. Nowe obserwacje oparte są głównie na danych ze zderzeń jonów ołowiu zebranych w ciągu czterech tygodni w 2011 roku.

Bezpośrednio po Wielkim Wybuchu, kwarki i gluony – podstawowe składniki budowy materii – nie były uwięzione w cząstkach, takich jak proton czy neutron, jak to ma miejsce obecnie. Poruszały się swobodnie tworząc tzw. „plazmę kwarkowo-gluonową”.

Zderzenia jonów ołowiu w LHC, najpotężniejszym na świecie akceleratorze cząstek, wytwarzają na niezmiernie krótki moment warunki podobne do tych panujących we wczesnym wszechświecie - stan plazmy, który udało się odtworzyć, składał się z najgęściejszej i najgorętszej materii, jaką kiedykolwiek badano w warunkach laboratoryjnych. Była ona 100 000 razy cieplejsza niż wnętrze Słońca i gęściejsza niż gwiazda neutronowa.

- Celem działania LHC i działających na nim detektorów jest odpowiedź na kluczowe pytania fundamentalnej fizyki. Poza dalszym badaniem niedawno odkrytej cząstki, być może bozonu Higgsa, fizycy studiują wiele innych ważnych zjawisk w zderzeniach proton-proton oraz ołów-ołów. Fizyka ciężkich jonów jest kluczowa dla zrozumienia własności materii pierwotnego wszechświata - powiedział Rolf Heuer, dyrektor naczelny ośrodka CERN.

Ważny fragment badań prowadzonych w ośrodku CERN skupia się na tzw. „cząstkach powabnych”, które zawierają kwark powabny lub jego antycząstkę. Kwarki powabne, 100 razy cięższe od kwarków dolnych i górnych tworzących zwykłą materię, zostają znacznie spowolnione w trakcie przedzierania się przez plazmę kwarkowo-gluonową, dając wyjątkową możliwość badania jej własności. Podczas eksperymentów zaobserwowano również oznaki tzw. zjawiska „termalizacji”, podczas którego następuje łączenie się kwarków i antykwarków powabnych w cząstki nazywane „czarmonium”.

- Z pomocą danych, które cały czas analizujemy oraz tych, które jeszcze zbierzemy w lutym przyszłego roku, jesteśmy bliżej niż kiedykolwiek rozwiązania zagadki pierwotnego wszechświata - powiedział Paolo Giubellino, szef zespołu badawczego ALICE.
Podczas badań udało się zaobserwować tzw. „dysocjację czarmonium”. Istnienie tego zjawiska postulowano już w latach 80. XX wieku. Stawiana hipoteza przewidywała że, w zależności od energii wiązania, niektóre ze stanów „kwarkonium”, czyli stanów związanych kwark-antykwark, powinny „topnieć” wewnątrz plazmy, podczas gdy inne mogłyby przetrwać w tak ekstremalnych temperaturach. Podczas eksperymentu w detektorze CMS zaobserwowano wyraźne oznaki takiego zanikania kolejnych stanów.

Na konferencji zaprezentowane zostaną również wyniki obserwacji dotyczące tzw. gaszenia dżetów. Zjawisko to polega na rozproszeniu wysokoenergetycznych strumieni cząstek wewnątrz plazmy kwarkowo-gluonowej. Daje to naukowcom szczegółową informację o gęstości i innych własnościach tego nowego stanu materii.

- Jesteśmy na nowym etapie badań, kiedy to nie tylko obserwujemy zjawisko plazmy kwarkowo-gluonowej, ale również potrafimy dokonywać precyzyjnych pomiarów przy użyciu różnorakich przyrządów pomiarowych – powiedziała Fabiola Gianotti, leader eksperymentu ATLAS. - Prowadzone obecnie badania przyczynią się znacząco do lepszego zrozumienia wczesnego wszechświata.

Paweł Brückman de Renstrom, IFJ PAN